poniedziałek, 18 stycznia 2016

Przemyślenia biegaczki. Każdy czasami ma treningowy kryzys.




Na początku chcę podkreślić, że to co piszę są to moje odczucia, pisane z mojej perspektywy, nie chcę się do nikogo porównywać i mam świadomość, że moje treningi mogą być śmiesznie lekkie dla wytrawnych biegaczy. Mam nadzieję, że powstrzymam tym ewentualne hejty.

A teraz do rzeczy. Rok 2015 pod kątem biegowym miał dla mnie oznaczać po pierwsze run&travel i debiut w maratonie. Podróżowanie i bieganie zrealizowane w pełni, wielka chęć i wola była, żeby plan maratoński tez się ziścił. w tym celu zapisałam się na szereg biegów mających pomóc w przygotowaniu. Były 5,10, 15 km i półmaratony. W sumie uzbierało się ok 12 startów. Może więcej, ale wszystkich mogę już nie pamiętać.

Lato 2015 dopisało, więc treningi w tropikach i w podobnych warunkach starty chwilami były naprawdę trudne. Zwłaszcza 15km w Ciechanowie gdy było 35 stopni i zero cienia.

ale uznałam, że w ramach przygotować do startu w maratonie we Wrocławiu przyda się kilka dłuższych startów i ostro cisnęłam. do tego treningi samodzielne i z drużyną. Trenowałam 4 razy w tygodniu + niemal w każdy weekend jakis start. Byłam nakręcona, wpadłam w rytm i działałam siła rozpędu. Niestety mimo bardzo ( jak na mnie ciężkich treningów) wyniki były dramatycznie kiepskie. pod koniec sierpnia w półmaratonie miałam gorszy wynik niż w debiucie półmaratońskim 3 lata temu..... Normalnie ręce opadały...
No ale już wszystkim ogłosiłam swój start, z resztą do udziału w Maratonie Wrocławskim zostałam zaproszona przez organizatorów, więc nie było mowy o poddawaniu.

W połowie września pobiegłam maraton w 27 stopniowym upale, na koniec czułam się mega zmęczona, ale tez w totalnej euforii.

Jednak ogromne zmęczenie po maratonie, skatowanie organizmu treningami i startami w upałach, a do tego brak motywacji w postaci wyników sprawiły, że bieganie zaczęło mnie stresować.
Naturalne pytania o wyniki ( efekty ciężkiej pracy) mnie irytowały, bo jak wytłumaczyć że biegasz, biegasz i biegasz, do tego fitness, zdrowe odżywianie i zamiast życiówek cofanie.


Pobiegłam jeszcze "Biegnij Warszawo" i Półmaraton nad jeziorem Garda, a potem poczułam, że potrzebuje przerwy.

Przez dwa miesiące biegałam tempem turystycznym, bez planu, bez zegarka, bez napinki. Chciało mi się, to wychodziłam. Nie chciało, to szłam na siłownie, fitness czy ostatnio trampoliny.

W trampolinach odkryłam przyjemność i radochę, po prostu chciało mi się ta chodzić, a już pierwszy podskok wywoływał radochę. No i takim sposobem wiecie co się stało? zachciało mi sie znowu biegać. więcej, częściej i dłużej. Pobiegłam w Biegu chimiczówki na luzie, bez spinki czy będzie życiówka, z usmiechem i wolna głowa.
Trochę mi zajęło, żeby nauczyć się podejścia przyjemnościowego do sportu, ale mam nadzieję, że tak już zostanie. Bo w końcu bieganie, to nie jest moja praca. Zawodniczka nie zostanę. A o podium mogę zacząć myśleć jak dobiję do kategorii K60  ;)

Także życzę Wam, żebyście znaleźli środek. Dawali z siebie wszystko, ale tylko do chwili gdy będzie to przynosiło radość. Gdy zacznie męczyć poszukajcie czegoś innego albo zróbcie sobie przerwę :)

2 komentarze:

  1. Ja miałam podobnie. W 2014 roku biegałam jak szalona, chodź nie biegam szybko. Trenowałam w różnych dziwnych porach i pogodzie, non stop startowałam w jakiś zawodach i w końcu zapisałam się na półmaraton. To miał być mój debiut, ale w pewnej chwili poczułam, że ja tego tak naprawdę nie chcę i wcale mi si to nie marzy. Dobrze, że ni opłaciłam startu. Od tamtej pory robię tylko to co chcę, dla siebie, na luzie, bez spinki. Chyba każdy amator sportowiec po początkowym zachłyśnięciu się tym wszystkim, musi spokojnie dojrzeć ;-)

    OdpowiedzUsuń