sobota, 30 stycznia 2016

Lepsza Ja

Firma Nike kolejny raz pokazała, że potrafi zrobić wiele, żeby zmotywować dziewczyny do treningów. Mimo, że nie jest tajemnica, że głównym celem tak wielkiego koncernu jest sprzedaż, to z drugiej strony naprawde nie ma drugiej takiej firmy która organizuje tyle wyzwań, imprez, treningów, które są zupełnie za darmo.

Tym razem trenerki Lidka Zamyło i Anna Lewandowska rzuciły 21 dniowe wyzwania. 1 dzień = 1 trening. Dla tych, które wytrwały w postanowieniu była nagroda. Trening z Anną Lewandowską.









Całe spotkanie odbyło sie pod hasłem "kobiecego uprawiania sportu". Spotkanie zaczęło sie od rozmowy z Ania Lewandowską, stylistką Jola Czaja i trenerka biegania Marta Wierzbicka. Dziewczyny motywowały na wszelkie dostępne sposoby: kusząc zdrowiem, piękną figurą, fajnymi stylizacjami i niesamowitymi wynikami.

Następnie Anna Lewandowska przygotowała prezentację motywacyjną. Zachęcała do tego, żeby połączyć trzy elementy dietę, sport i wewnętrzną równowagę. Aby osiągnąć tę ostatnią musimy dobrze sie sobie przyjrzeć, określić plusy, minusy, trudności, złe nawyki. Tylko znając siebie możemy skutecznie zmienić minusy w plusy.
Ważne jest to, żeby mieć określony cel, ale taki na miarę możliwości, gdy już go wyznaczymy to pora na zaplanowanie drogi do tego celu.

Podkreśliła też, że warto mieć inspiracje, autorytety, idoli sportowych, ale ostatecznie nie starajmy się byc czyjś kopia. Ważne, żebyśmy pozostały sobą.

Fajnym elementem spotkania i niesamowitym, nowatorskim pomysłem na motywacje jest sportowy serial nike. Której z sióstr kibicujecie?


A po takim wstępie był ostry , treningowy wycisk!!!!

Wegańskie warsztaty kulinarne

Od wielu lat jestem na diecie wegetariańskiej, wegańska co jakiś czas mnie kusi, ale jeszcze się do niej nie przekonałam. Jednak zbyt wiele produktów mlecznych nadal mi smakuje....ale gdy tylko zobaczyłam na facebooku wydarzenie "Warsztat: dieta wegańska dla sportowców", to wiedziałam, że muszę się na nie wybrać. Fajne było, to, że przyszli ludzie uprawiający różne dyscypliny sportu, na różnym poziomie zaawansowania. Mogliśmy wymienić myśli, doświadczenia i wątpliwości dotyczące diety.




Zajęcia były prowadzone przez człowieka, który na co dzień jest coachem, więc ma tak zwane gadane....opowiadał o zwyczajach żywieniowych, które wprowadziła w ich domu oczywiście jego żona, która jest doradcą żywieniowym.
Nie było to spotkanie na którym można dowiedzieć się wszystkiego na temat odżywiania, uzyskać odpowiedzi na dręczące nas pytania dotyczące diety czy znacznie pogłębić wiedzę. Niestety nie otrzymałam odpowiedzi na pytania dotyczące np kolacji ( zazwyczaj jest to dla mnie problematyczny posiłek, bo z jednej strony jestem najbardziej głodna a z drugiej oczywiście nie chaiałabym przytyć), Prowadzący stwierdził, że on je kanapki, a co innego można to nie wie i że każdy musi wypróbowac po czym dobrze się czuje....Także od strony edukacji na minus, ale od strony rozrywki i rozwoju plus. W jakimś stopniu spotkanie było inspirujące. do tworzenia nowych potraw, zdrowego odżywiania, gotowania wspólnie z drugą połową czy przyjaciółmi.


Podczas warsztatu przygotowywaliśmy ciasto proteinowe, tak zwane kulki mocy i koktajle.

Rzeczą, którą na pewno wykorzystam w swojej kuchni  są kulki mocy. Przygotowane z 200 gr płatków owsianych, 100 gr moreli, fig i daktyli, 50 ml oleju kokosowego. Ze zmiksowanej masy robimy małe kulki i obtaczamy je w wiórkach kokosowych, amarantusie, kakao czy np posiekanych orzechach. Kulki są proponowane jako zamiennik żelu energetycznego w czasie startów, ale chyba jednak są za miękkie by włożyć je do kieszeni. Chyba że mamy pomocnika, który będzie czekał w umówionym miejscu i kulki nam wręczy. Ale niewątpliwie przekąska jest pyszna i warto ją zrobić jako przekąskę do kawy.

a już za chwilę zaczynam kursy dietetyczne, więc będe się z Wami dzieliła wiedzą i przepisami :)

niedziela, 24 stycznia 2016

"Historia tysiąca lęków". Książka dająca zastrzyk motywacji!

Nie ma co się oszukiwać. Moda na sport, na bieganie, na fajną sylwetkę jest olbrzymia i nie tylko sprawia, że jesteśmy zmotywowani i zaprogramowani na sport i zdrowe odżywianie, ale także jest to potężny biznes. Książki o tematyce sportowej, "jak być piękną, młodą i wysportowaną w 30 dni", jak w miesiąc przygotować się do maratonu pojawiają się jak grzyby po deszczu i znikają w lawinie nic nie wartych nowości.
Dlatego muszę Was ostrzec. "Historia tysiąca lęków", to pozycja absolutnie OBOWIĄZKOWA.Dla tych, którzy marzą o czymś, ale wiecznie to odkładają.Dla tych, którzy sa skoczkami spadochronowymi albo zawsze chieli to zrobić, dla tych którzy potrzebują motywacji, wzorców i dla tych, którzy po prostu szukają dobrej książki.

Napisana w formie pewnego rodzaju dziennika, bo autor przeprowadza nas przez historię swojego życia od pierwszego, dziecięcego zachwytu światem do punktu kulminacynego czyli skoku ze spedochronem z balonu, ze stratosfery ( wysokośc ponad 11 tysięcy metrów) przy temperaturze - 60 stopni, z prędkością ponad 350 km/h.

Wspólnie z autorem będziemy błądzili w górach, gdzieś w okolicach szczytu Materhorn, przeżyjemy pierwszy sok ze spadochronem, zwiedzimy Nową Zelandię i totalnie wsiąkniemy w środowisko skoczków spadochronowych. To co zrobi największe wrażenie, to oczywiście punkt kulmincyjny czyli wielki skok i seria przygotowań do tego wydarzenia. Jednak, to co dodaje uroku książce, to dialogi wewnętrzne autora, zabawne przemyślenia i przede wszystkim świetny język jakim jest napisana.

Książka motywuje, ale jednocześnie uświadamia, że lęk i wątpliwości to ldzkie sprawy i nie ma w nich niczego złego.

Miałam przyjemność nie tylko przeczytać książkę, ale i rozmawiać z autorem w mojej audycji Rozbiegani w Czwórce Polskim Radiu. Gorąco polecam!

tu można posłuchać rozmowy


środa, 20 stycznia 2016

Przez głowę do sukcesu. Trening mentalny

We wtorek odbyło się spotkanie noworoczne organizowane przez Herbalife, którego głównym tematem był trening mentalny. Pojechałam na ten trening z przyjemnością, bo od razu zaintrygował mnie ten temat, po drugie w końcu coś nowego, a po trzecie odbywał się w fajnym miejscu, bo w siedzibie Oh lala.

Zanim się tam pojawiłam byłam przekonana, że będzie mowa o motywacji. Sprawa ważna, ciekawa, no ale sami przyznacie, że w sumie nic nowego. Mówi się na ten temat dużo, każdy wie że jest to ważne i próbuje znaleźć swój sposób.

Tymczasem podczas spotkania skupiliśmy się na umiejętności odpoczywania, regeneracji i relaksacji. Głównym elementem był trening autogeniczny J.H. Schultza.

Tu znajdziecie 20 minutowy trening wywoływania uczucia ciężkości ciała

Pisząc po krótce trening polegał na tym, że się położyliśmy na podłodze, staraliśmy się uspokoić oddech i zaczynając od lewej stopy skupialiśmy się na poszczególnych częściach ciała wywołując uczucie ciężkości.Ćwiczenie, to powoduje rozluźnienie mięśni, ale tez myślę, że idealnie "oczyszcza głowę", bo naprawde mało jest takich chwil kiedy o niczym nie myślimy, tylko skupiamy się na swoim ciele.

Treningi autogeniczne moga nam pomóc w zasypianiu, w regeneracji, ale także moga pomóc np w nerwicach czy stanach lękowych.

Więcej na temat treningu autogenicznego ( oraz kolejnych etapach wtajemniczenia) znajdziecie  TUTAJ



 Fajnym elementem tego spotkania była też rozmowa o pozytywnym nastawieniu, o wizualizacji sukcesu i umiejętności "bycia na tak". Jednym z zadań, które miały nam uzmysłowić jak ważne i fajne jest mówienie dobrych rzeczy było ćwiczenie w którym każda z nas miała przyklejoną do pleców kartkę. Każda uczestniczka musiała wszystkim pozostałym napisać na plecach jakiś komplement. Zadanie wywołało uśmiechy w czasie wykonywania i radość gdy mogłyśmy przeczytać o sobie kilka fajnych słów.




 No i znowu niby nic, niby "oczywista oczywistość", ale jednak my Polacy mamy problem z pozytywnym nastawieniem. Z mówieniem dobrze o sobie i innych, z przyjmowaniem i mówieniem komplementów. Boimy się myśleć o sukcesach" żeby nie zapeszyć". A w końcu jeśli sami nie uwierzymy w nasze rekordy, życiówki, podium czy pierwszy przebiegnięty maraton, to nikt za nas tego nie zrobi.

Prowadzący szkolenie trener Tomasz Brzózka mówił o szkoleniach, które prowadzi dla trenerów, których uczy łączenia treningu fizycznego z mentalnym i tworzeniu kompletnej całości, kompleksowego podejścia do klienta. Trening mentalny to zdecydowanie przyszłość sportu. To on wielokrotnie zadecydował o sukcesie sportowców zawodowych.Może tez pomóc w amatorom w osiągnięciu wymarzonego celu.Do tematu na pewno wrócę, bo mnie zafascynował i chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej.


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Przemyślenia biegaczki. Każdy czasami ma treningowy kryzys.




Na początku chcę podkreślić, że to co piszę są to moje odczucia, pisane z mojej perspektywy, nie chcę się do nikogo porównywać i mam świadomość, że moje treningi mogą być śmiesznie lekkie dla wytrawnych biegaczy. Mam nadzieję, że powstrzymam tym ewentualne hejty.

A teraz do rzeczy. Rok 2015 pod kątem biegowym miał dla mnie oznaczać po pierwsze run&travel i debiut w maratonie. Podróżowanie i bieganie zrealizowane w pełni, wielka chęć i wola była, żeby plan maratoński tez się ziścił. w tym celu zapisałam się na szereg biegów mających pomóc w przygotowaniu. Były 5,10, 15 km i półmaratony. W sumie uzbierało się ok 12 startów. Może więcej, ale wszystkich mogę już nie pamiętać.

Lato 2015 dopisało, więc treningi w tropikach i w podobnych warunkach starty chwilami były naprawdę trudne. Zwłaszcza 15km w Ciechanowie gdy było 35 stopni i zero cienia.

ale uznałam, że w ramach przygotować do startu w maratonie we Wrocławiu przyda się kilka dłuższych startów i ostro cisnęłam. do tego treningi samodzielne i z drużyną. Trenowałam 4 razy w tygodniu + niemal w każdy weekend jakis start. Byłam nakręcona, wpadłam w rytm i działałam siła rozpędu. Niestety mimo bardzo ( jak na mnie ciężkich treningów) wyniki były dramatycznie kiepskie. pod koniec sierpnia w półmaratonie miałam gorszy wynik niż w debiucie półmaratońskim 3 lata temu..... Normalnie ręce opadały...
No ale już wszystkim ogłosiłam swój start, z resztą do udziału w Maratonie Wrocławskim zostałam zaproszona przez organizatorów, więc nie było mowy o poddawaniu.

W połowie września pobiegłam maraton w 27 stopniowym upale, na koniec czułam się mega zmęczona, ale tez w totalnej euforii.

Jednak ogromne zmęczenie po maratonie, skatowanie organizmu treningami i startami w upałach, a do tego brak motywacji w postaci wyników sprawiły, że bieganie zaczęło mnie stresować.
Naturalne pytania o wyniki ( efekty ciężkiej pracy) mnie irytowały, bo jak wytłumaczyć że biegasz, biegasz i biegasz, do tego fitness, zdrowe odżywianie i zamiast życiówek cofanie.


Pobiegłam jeszcze "Biegnij Warszawo" i Półmaraton nad jeziorem Garda, a potem poczułam, że potrzebuje przerwy.

Przez dwa miesiące biegałam tempem turystycznym, bez planu, bez zegarka, bez napinki. Chciało mi się, to wychodziłam. Nie chciało, to szłam na siłownie, fitness czy ostatnio trampoliny.

W trampolinach odkryłam przyjemność i radochę, po prostu chciało mi się ta chodzić, a już pierwszy podskok wywoływał radochę. No i takim sposobem wiecie co się stało? zachciało mi sie znowu biegać. więcej, częściej i dłużej. Pobiegłam w Biegu chimiczówki na luzie, bez spinki czy będzie życiówka, z usmiechem i wolna głowa.
Trochę mi zajęło, żeby nauczyć się podejścia przyjemnościowego do sportu, ale mam nadzieję, że tak już zostanie. Bo w końcu bieganie, to nie jest moja praca. Zawodniczka nie zostanę. A o podium mogę zacząć myśleć jak dobiję do kategorii K60  ;)

Także życzę Wam, żebyście znaleźli środek. Dawali z siebie wszystko, ale tylko do chwili gdy będzie to przynosiło radość. Gdy zacznie męczyć poszukajcie czegoś innego albo zróbcie sobie przerwę :)

niedziela, 17 stycznia 2016

Bieg Chomiczówki i noworoczne przemyślenie

Sezon startowy otworzyłam 33.Biegiem Chomiczówki. Od lat słyszałam o tym biegu, że jest świetna atmosfera, fajny dystans 15 km i idealna okazja, żeby spotkać biegowych znajomych. W tym roku w końcu się udało i z numerem 77 stanęłam na linii startu. Muszę przyznać, że trochę się obawiałam po pierwsze biegania między blokami na Chomiczówce, a po drugie i chyba bardziej przerażające aż trzy pętle po 5km.
Uzbrojona w dobry humor, ciepłą czapkę i komin, a także w mp3 ze sprawdzoną playlistą.




Okazało sie, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne, biegło się super fajnie, zero kryzysów, trasa była tak kręta i zawiła, że nawet sie nie nudziła i zanim zaczęłam się zastanawiać kiedy koniec, to już widziałam panią z tabliczką "kilometr do mety".

Biegłam na spokojnie, dla przyjemności, bez zabijania się o życiówkę. I chyba właśnie takie podejście w moim przypadku  ma większy sens. Nie jestem biegaczką z szansami na dołączenie do elity i walkę o pudło. Dlatego stresowanie się tym czy urwę parę sekund ew minut nie ma najmniejszego sensu. Jak się uda, to super, jeśli nie to nic złego się nie dzieje. Wcześniej to ogólne ciśnienie na wyniki, życiówki, starty sprawiło, że zaczęłam się spalać. Start zamiast przyjemnością był stresem.  W ostatnim czasie udało się dojść do punktu w którym po prostu ciesze sie sportem.

A sam bieg bardzo udany. Punktualny start, dobrze oznaczona trasa, solidne zabezpieczenie medyczne. Na mecie gorąca herbata, grochówka i możliwość zrobienia pamiątkowego zdjęcia.

Poza walorami biegowymi i towarzyskimi, bo jest to impreza na której można spotkać wielu znajomych były też mocne emocje sportowe. W biegu wzięło udział kilku naprawdę dobrych biegaczy. A ostra walka między Emilem Dobrowolskim i Błażejem Brzezińskim toczyła się do samego końca.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Bieganie i zwiedzanie!




Kolejny raz jest tak, że w pierwszej fazie planowania wyjazdu nie zastanawiam się nad tym czy będzie to wyjazd biegowy czy po prostu zwykły wyjazd weekendowy. No i kolejny raz kończy się pytaniem : "Bierzemy byty biegowe?" i jest to pierwsza rzecz, która ląduje w walizce.
Łączenie wyjazdu z bieganiem sprawia, że taki wyjazd zyskuje dodatkowe walory w postaci kolejnej przygody, treningu i po prostu jesteśmy w stanie szybciej i więcej zobaczyć.
Po wielu miesiącach polowania na tanie loty do Amsterdamu udało się upolować promocję i zapadła decyzja. Lecimy. Bilety kupowane z dużym wyprzedzeniem, także udało się koszty rozłożyć koszty na kilka etapów: kupowanie biletów, opłata za nocleg i pieniądze, które wydaliśmy na tak zwane ruchy ( przejazdy pociągiem, muzea, jedzenie,napoje). Łącząc zarówno kilometry wybiegane jak i wychodzone na liczniku mieliśmy 62 km. Biegowo zwiedziliśmy Dzielnicę Łacińską, przebiegliśmy przez targ Alberta, obserwowaliśmy witryny malutkich sklepów młodych projektantów i artystyczne kawiarnie. Zrobiliśmy kilka rundek dookoła parku przy Muzeum Heinekena, potem kilka rundek dookoła parku w Dzielnicy Muzeów i przy muzeum Van Gogh'a. Parę kilometrów wzdłuż kanałów...istna bajka. A już najlepiej było w eleganckiej części ze sklepami światowych marek, gdzie każda witryna przypomina ekspozycję w galerii. Mimo iz miasto jest bardzo otwarte na rowerzystów, to na biegaczy już nie koniecznie. Po prostu mam wrażenie, że wśród turystów, mieszkańców, milionów rowerzystów, komunikacji i samochodów brakuje przestrzeni dla biegaczy. Pewnie dlatego nie widziałam wielu biegaczy na ulicach. Raczej wyglądało to tak, że szli do parku i dopiero tam zaczynali trening. No, ale to taki drobny niuansik. Miasto piękne, także kilometry same leciały. Plusem jest, to że buty biegowe sa coraz ładniejsze i już nie juest totalnym modowym obciachem chodzenie w nich w cywilu, także spokojnie na taki weekendowy wyjazd zmieścimy się w bagażu podręcznym.Do mojego nawet jedna sukienka się zmieściła :) Amsterdam do miast tanich nie należy. Bilety lotnicze kosztowały nas po 400 złotych od osoby, bilet na pociąg z lotniska do centrum to ok 5 euro, no i nocleg. Jest duża baza hosteli, więc pewnie da się coś taniego i fajnego upolować. My rezerwowaliśmy hotel przez booking.com i tym razem zaliczyliśmy wtopę. Miało być przytulnie, nowocześnie i wygodnie. Niestety tylko lokalizacja była ok, a reszta do bani. 175 euro za dwie noce w miejscu ( trudno nazwać hotelem) o standardzie hotelu robotniczego we Włocławku. Na szczęście spędziliśmy tam mało czasu. bilety wstępu do muzeum, to koszt ok 17 euro ( warto kupować bilety w agencjach turystycznych, które są co kilka kroków w całym Amsterdamie. Cena ta sama, ale nie będziemy musieli stać w długich kolejkach przed muzeum. a np przed muzeum Van Gogh'a kolejki sa dwie. Jedna do kasy ( ok 1h czekania) i druga do wejścia ( ok 30 minut czekania w naszym przypadku) )
Kolejne kierunki na naszej liście "run&travel" to Hiszpania i Portugalia. Jeśli chodzi o zagraniczne starty, to ja w roli kibica będę w Berlinie. Moje plany startowe jeszcze nie są doprecyzowane ;)










wtorek, 5 stycznia 2016

2016 czas start!

Święta w tym roku, a właściwie już zeszłym były dla mnie wyjątkowo aktywne. Pierwszy raz od dawna wzięłam w Święta wolne ( tak tak radio funkcjonuje 365 dni w roku :) i Wigilia czy Wielkanoc nie oznaczają wolnego) i pierwszy raz w życiu wykupiłam "pakiet świąteczny w" w górach. Wzięłam oczywiście męża, dołączyła się część rodziny i pojechaliśmy do Karpacza. Muszę przyznać, że bałam sie takiego rozwiązania...że będzie smutno, jakoś samotnie i mało świątecznie. Okazuje się, że niepotrzebnie. Gdyby jeszcze był śnieg byłoby naprawdę wspaniale.







Kolacja wigilijna była w dużej sali gdzie wszyscy siedzieli przy stołach ze znajomymi i rodziną. Byli turyści nawet z Azji, więc mój Włoski Biegacz nie czuł się wyobcowany :) było śpiewanie kolęd, był opłatek i tradycyjne potrawy. A zamiast wielogodzinnego biesiadowania był wieczorny spacer po Karpaczu ok 6 km.
Następnego dnia weszliśmy na Śnieżkę, w czasie kolejnych dni były spacery po Karpaczu i okolicach. Codziennie min 15 km, przebieżki po lesie, basen, kręgle...znajomi śmiali się, że zorganizowałam obóz sportowy.

Mój mąż dołożył do tego codzienny trening biegowy o świcie, ok 20 km po górach. Także było aktywnie, nawet bardzo. Kalorie spalone, kilogramów nie przybyło. Była za to fajna zabawa, wycieczki i świeże powietrze.

Trzeba przyznać, że klimatu Świąt domowych nie było, ale na pewno warto spróbować. Choć do takiej opinii dojrzewałam latami. Kiedyś sądziłam, że jedyne prawdziwe Święta, to te w domu.

A teraz pora na plany na 2016.....cały czas nie są sprecyzowane więc o tym za chwilę