środa, 31 lipca 2013

Razem czy osobno?



Jak pisałam na samym początku bloga, jeszcze bardzo niedawno bieganie było na mojej czarnej liście sportu :) Tak naprawdę zaczęłam biegać tylko i wyłącznie dzięki zachęcie, cierpliwości i motywacji, które dostałam od mojego narzeczonego. Cierpliwie zaczynał ze mna od biegania 1km na zmianę z maszerowaniem. Teraz idzie mi już lepiej, ale to wspólne bieganie nam zostało, mimo różnicy w umiejętnościach i doświadczeniu
( on przez kilka lat trenował bieganie).
Codziennie wieczorem biegamy 5km, czasami trochę więcej 7 albo 10. Biegamy równym tempem, mamy jakieś swoje stałe trasy, czasami biegniemy w nieznane słuchając tylko głosu aplikacji, który odlicza kilometry. Ciesze się z tego naszego wspólnego biegania, bo jest to taki codzienny "nasz czas", poza tym jest ktoś kto powie, że mam złą postawę, ktoś kto zdopinguje i gdy przyspieszy, to zmotywuje do tego by biec szybciej. Oczywiście gdy biegamy w większej grupie lub bierzemy udział w biegu, to każdy biegnie na własny rachunek, ale mimo wszystko lubię takie kolektywne bieganie :)
W opozycji stoi moja przyjaciółka, która uważa bieganie za czynność wyjątkowo intymną, gdy mamy czas tylko dla siebie. Możemy "oczyścić głowę", pogadać ze sobą .
Moje koleżanki, które są już mamami bieganie w samotności cenią sobie jeszcze bardziej, bo jest to czas, kiedy wreszcie nikt niczego nie potrzebuje, żadnego gotowania, soku, pieluszki, zabawki. Taki czas w 100% dla nich, po którym zadowolone, oczyszczone wracają do obowiązków.

Czytając dzisiaj wpisy na jednej z facebookowych grup biegowych widziałam ogłoszenie dotyczące rodzącej sie w mojej dzielnicy grupy biegowej. Jeszcze nie próbowałam( poza biegami) trenowania w towarzystwie, ale myślę, że muszę przetestować te opcję.

A Wy jak wolicie biegać?Sami czy w grupie?

ps. A może jest już jakaś nie za mocno zaawansowana grupa biegowa na Bemowie? Dajcie znać!

Biegać każdy może......ale jak?!

 




 

Po pokonaniu własnej siebie i swojego odwiecznego przekonania, że nienawidzę i nie potrafię biegać przyszła pora na rachunek sumienia. Mam za sobą już trzy biegi, dwa na 5km i jeden na 10km. Wyniki wszystkich sa bardzo zadawalające i dodają energii by nadal wytrwale, codziennie trenować.
Oddech uspokojony, kondycja jest, no nawet tzw tempo konwersacyjne udaje się utrzymać.
No to przyszła pora na technikę. Bo czy fakt, że biegam musi od razu znaczyć, że potrafię biegać? No okazuje się, że nie zawsze.
Analizując miliony artykułów, filmików, mp3 znalazłam tysiące opisów prawidłowego biegania. Niektóre były tak dokładne, że wyobrażając sobie krok po kroku jak powinna wyglądać prawidłowa postawa wychodziło mi, że zamiast zgrabnego biegacza robię się joginem siedzącym w pozycji kwiat lotosu.
Po przebrnięciu po wszystkich śródstopiach, długich krokach, braku podskakiwania, mocnych brzuchach i pracujących rękach doszłam do wniosku, że jest kilka rad, które się powtarzają i mogą się przydać

Po pierwsze - ziemia może i ciekawa, ale świat piękniejszy. W imię walki ze zmęczeniem, nudą i ku zdrowemu kręgosłupowi w odcinku szyjnym, jak doradzają eksperci patrzymy przed siebie, a nie w dół.

Po drugie sylwetka, całe ciało powinno być w linii prostej, lekko pochylone do przodu. Przy czym pamiętamy, żeby nie spuszczać głowy i się nie garbić

Po trzecie trzymamy napięty brzuch i mamy tzw"mocne plecy" .

Krok. Biegamy blisko ziemi, co powoduje, że nie marnujemy energii, jednocześnie wydłużamy krok i co najważniejsze lądujemy na śródstopiu przedniej nogi, a nogą tylną się odpychamy. Ja niestety po dzisiejszym nieco uważniejszym bieganiu odkryłam, że czasami stawiam pierwszą piętę .....jest nad czym pracować

Nie tylko nogi. Ważne jest, by pracowały także ręce. Muszą być na wysokości bioder, zgięte w łokciach, pracują przód-tył naprzemiennie z nogami. Wyczytałam, że częstym błędem początkujących jest trzymanie rąk niemal na wysokości klatki piersiowej, co sprawia, że jeszcze bardziej sie męczymy.

Ważne jest, żeby co jakiś czas kontrolować postawę, bo w miarę zmęczenia mamy tendencje do garbienia.

Aby uzyskać lepsze wyniki musimy zwiększyć kadencję czyli szybkość kroków, ale także długość kroku. Co w oczywisty sposób poprawi wyniki.

Stanowczo skreślamy z naszego repertuaru garbienie, patrzenie w ziemię, podskakiwanie, lądowanie na pięcie i trzymanie rąk na wysokości klatki piersiowej.

Jeśli chodzi o oddech, to jak piszą internetowi eksperci technik jest tyle ilu biegaczy. Chyba każdy musi znaleźć odpowiednia. Ja staram sie nie oddychać buzia, bo łapię zbyt dużo powietrza i łapię zadyszkę. Moim zdaniem najlepsza opcja to 2 na 2 czyli na dwa krótsze pociągnięcia, wciągamy powietrze i na dwa wypuszczamy. Nie mam pojęcia czy jest, to prawidłowe, ale u mnie działa :)
Dzięki temu utrzymuje tempo konwersacyjne w trakcie, którego mogę swobodnie rozmawiać :)

To mi zostało w głowie po analizie artykułów o bieganiu, część sie sprawdza, bo odkąd "pilnuję" postawy przestał mnie boleć kręgosłup. Co do sposobu stawiania stopy itd, to sie okaże, bo w poniedziałek wybieram się na bieganie z trenerem :)

wtorek, 30 lipca 2013

Pozdrów biegacza!!!!!

 

 




Mam taka miłą obserwację, że biegaczy jest coraz więcej i że może jeszcze nie stanowią, ale na pewno mogą stanowić taką zgrana grupe jak na przykład motocykliści. Właśnie dlatego rozpowszechniam wśród biegaczy napotkanych na ścieżkach warszawskiego Bemowa zwyczaj pozdrawiania się na trasie machnięciem ręki. Sądze, że jest to miłe, motywuje, sprawia, że czujemy się częścią jakiejś fajnej grupy i jednocześnie nawet gdy akurat mamy spadek formy to taki miły gest może dodać energii.

Z tego co słyszałam od biegających znajomych zwyczaj ten jest już norma na często uczęszczanych trasach przez biegaczy jak np Las Kabacki, ale na osiedlach, to ciągle rzadkość. Właśnie dlatego zachęcam, Pozdrów biegacza!!!!!! Stwórzmy wspierającą się, zgraną społeczność!

poniedziałek, 29 lipca 2013

Bieg Powstania Warszawskiego





Sobotni Bieg Powstania Warszawskiego, to mój pierwszy bieg na 10 km. Przygotowania trwały od co najmniej 2 tygodni. Najpierw starałam sie poprawić kondycję biegając standardowe 5 km, potem zwiększyłam dystans do 7 km, aż w końcu przebiegłam 10km. Po kilku dniach powtórzyłam ten dystans, tym razem z nieco gorszym czasem, ale biegnąc non-stop bez chwili maszerowania.

W sobotę od rana byłam nieco zdenerwowana. Po pierwsze właśnie zaczęła się fala afrykańskich upałów i niesłychanej duchoty, a po drugie dotychczas biegałam 10 km, ale tylko po płaskim, a tu miałam przebiec dwa razy w dół ul Karową i dwa razy pod górkę ul Sanguszki, bardzo rozległa górkę....

Na miejsce dojechaliśmy z moim narzeczonym, który tez biegł ok 40 min przed startem czyli ok 20.20 . Ubrani w koszulki, z numerami startowymi stanęliśmy  w tlumie biegaczy czekających na start. Od pierwszej chwili gdy się tam znaleźliśmy towarzyszyła nam jakaś podniosła, wyjątkowa,  potriotyczna atmosfera. Najpierw 4 tysiące uczestników odśpiewało sto lat na cześć żyjących Powstańców, którzy byli gośćmi imprezy, a następnie wszyscy zaśpiewali Hymn Narodowy. Naprawdę niesamowite przeżycie widzieć taki tłum młodych, wysportowanych ludzi, którzy mogliby spędzać sobotni wieczór na piwku z kumplami, a wolą upamiętnić na sportowo Powstanie Warszawskie. MAGIA.DRESZCZE.

Mimo podniosłości chwili gdy padła komenda START odezwał się duch sportowca. Najpierw biegłam zgodnie ze swoim systemem czyli trzymając się jak najbliżej przodu, ale jednocześnie nie dając z siebie wszystkiego, by wystarczyło energii na cały bieg. Pierwszy kilometr -czas 5min 20 sek, kolejne kilometry utrzymywałam na podobnym poziomie. Gdy gdzieś straciłam kilka sekund, ato później starałam się nadrabiac, co udawało się zwłaszcza przy zbieganiu z ul Karowej. Po pierwszej pętli, w tym niemal kilometrowym podbieganiu pod góre miałam prawdziwy kryzys, co pogłębiała niesłychana duchota. Ledwo było czym oddychać, na szczęście wypity w locie kubek wody i umieszczona na trasie kurtyna wodna nieco mi pomogły. Do 8 km utrzymywałam dobry czas ok 5.30 na kilometr, potem juz brakowało sił i zaczął sie ostatni odcinek pod górę...tu niestety uciekły mi zapewne ze 2 minuty. Turbo doładowanie włączyłam już dopiero na prostej do mety. Wbiegłam z czasem 1h 1minuta! Życiówka! choć to mój trzeci w życiu bieg na 10 km ( wcześniejsze czasy to 1h5min i 1h 3min czyli niewielkie doświadczenie), to czułam się szczęśliwa, że poprawiłam wynik.

Niesamowicie ważni są podczas biegu kibice. To naprawdę bardzo miłe gdy wzdłuż trasy stoja warszawiacy i dodają otuchy, bija brawo. Serio, gdy już naprawdę nie miałam siły, to jedno takie "dawaj, dawaj!!! nie poddawaj się! przywracało energię!!!!!

Bieg skończyłam zmęczona, spocona jakbym wyszła prosto spod prysznica, ale jednocześnie dumna i szczęśliwa. Moja druga połówka czekała na mnie na mecie az 18 min, mając wynik 43 minuty więc mam jeszcze do Kogo równać,ale jak na moje doświadczenie myslę, że jest dobrze :)

W trakcie biegu wyszło kilka niedociągnięć technicznych z mojej strony np banalna rzecz-skarpety. Niestety miałam tzw "krótkie skarpetki" poniżej kostki, które kończyły się dokładnie tam, gdzie but. W efekcie przez ok 5 km czułam jak skarpetka robi mi dziurę w nodze, auć!

Chyba czas przyjrzeć się tematowi skarpety do biegania :)


środa, 24 lipca 2013

Jak wybrać idealną trasę do biegania?




Dobrze znana trasa czy spontan? Zazwyczaj biegam z moim narzeczonym codziennie wieczorem 5km sprawdzoną,bemowską trasą. wyliczone 5km, biegnę i wiem ile zakrętów przed nami.Ostatnio umówiliśmy się na bieganie w Konstancinie i biegnąc po nieznanym terenie, który wzbudzał ciekawość raz dwa zrobiłam 5km i pomyślałam, że czas wracać, no i przebiegłam kolejne 5czyli w sumie poszła pierwsza dyszka.
Dzisiaj wieczorem też pomyślałam ok idziemy biegać,ale może dla odmiany w inną stronę. wyszliśmy na standardowe 5km a biegnąc przed siebie zrobiliśmy bez postoju,bez maszerowania i bez morderczego wysiłku 10km.
Myślę, że na codzienny trening stała trasa jest ok ale gdy chcemy yrobić czasówkę,nowy dystans czy po prostu przeżyć biegową przygodę warto postawić na spontan :)

Pierwsza kontuzja po bieganiu

 

 

 



W pierwszej chwili nie skojarzyłam, że ból kręgosłupa w odcinku lędźwiowym może być związany z bieganiem...bardziej  kojarzyłam to z pracą przy komputerze. Przeglądając portale na temat biegania zatrzymałam sie na częstych kontuzjach i okazało się, że to właśnie to.

Jak się okazuje przyczyn bólu kręgosłupa, który jest efektem biegania może być kilka.

 

Najczęstsze przyczyny bólu pleców po bieganiu

1. Zbyt twarda nawierzchnia jak chodnik, ulica czy kostka brukowa. Sprawę pogarsza krzywa nawierzchnia gdy ulica jest lekko pochylona w jedną lub drugą stronę, co sprawia, że cały czas jesteśmy pochyleni i nierówno obciążamy kręgosłup, co powoduje napięcie i w efekcie ból.

Eksperci doradzają, by biegać po różnej nawierzchni. Im podłoże miększe tym lepiej pracują mięśnie nóg i pleców. Następuje prosta zależność, od twardego łatwiej się odbić...

2. Słabe mięśnie brzucha - jeśli nie mamy wyćwiczonej tej partii mięśni to podczas biegania cały ciężar spoczywa na kręgosłupie i miednicy co oczywiście powoduje ból.

Rozwiązanie jest proste. Można postawiać na treningi ogólnorozwojowe dla biegaczy, które zwłaszcza wiosną i latem są bezpłatnie prowadzone w wielu miastach np w Warszawie w pn śr i pt w Temacie Rzeka. Możemy też chodzić 2 razy w tyg na fitness albo samemu w domu robić brzuszki, nożyce, rowerki, świece

3. Płaskostopie - przyczyny płaskiego ułożenia stopy są dwie : choroba lub źle dopasowane buty. Do bólu dochodzi ze względu na to, że sklepienie stopy działa jak amortyzator. Gdy go nie ma lub jest spłaszczone (a takie są właśnie objawy płaskostopia), każdy krok przenosi wstrząs dalej, aż do kręgosłupa, co może wywołać mikrourazy.

W przypadku płaskostopia trzeba sie skonsultować z lekarzem - pomogą ćwiczenia i wkładki ortopedyczne. Jeśli przyczyna tkwi w źle dobranych butach, to warto wybrać się do specjalistycznego sklepu gdzie na specjalnej bieżni zbadany zostanie układ stopy w trakcie biegu i będziemy mogli dobrać odpowiednie buty.

Zawsze warto też wzmacniać mięśnie stopy, a można to robić spacerując boso czy wykonując ćwiczenia rodem z podstawówki czyli np podnosząc z ziemi palcami stóp długopis.

4.Brak rozgrzewki i rozciągania po biegu....


Z utrzymującym się lekkim bólem kręgosłupa najpierw idę dzisiaj do ortopedy, a potem oczywiście pobiegać.Ale zanim pobiegnę planowane na dzisiaj 10 km na pewno się rozciągnę i postaram się wybierać trasy trawnikowe...obym tylko nie wpadła na psią minę :)



poniedziałek, 22 lipca 2013

Jak przebiegłam moje pierwsze 10km :)




Po zaliczeniu dwóch biegów na 5 km postanowiłam, że czas podnieśc poprzeczkę i porwać sie na 10 km. Okazja już 27 lipca podczas Biegu Powstania Warszawskiego. Cieszę się z tego biegu podwójnie, a nawet potrójnie bo z jednej strony naprawdę ważna i piękna tradycja, zwłaszcza dla rodowitej warszawianki, po drugie lubię przekraczać granice swoich możliwości, a po trzecie  wygląda na to, że podczas biegu spotkam naprawdę wiele znajomych twarzy łącznie z moim trenerem i narzeczonym w jednej osobie.
No, ale żeby przebiec, a nie przemaszerować te 10 km trzeba ciężko trenować. Tydzień temu swoja standardowa trasę zwiększyłam do 7 km. Muszę przyznać, że było ciężko. Gdy mijałam miejsce w którym zwykle kończę trening to przyszedł duży kryzys. Nawet nie ze względu na zmęczenie fizyczne, tylko taka myśl w głowie, a może na dzisiaj wystarczy? Może jutro pobiegnę dalej? Na szczęście udało się przezwyciężyć samą siebie i pobiegłam dalej.
Wczoraj pojechałam biegać w zupełnie nowym miejscu, na trasie tzw powsińskiej gdzie ścieżka rowerowo/rolkowo/biegowa ma kilka ładnych kilometrów i spokojnie można zrobić ok 16 km...na max porwali się moi znajomi, a ja gdy usłyszałam miły głos Pani z aplikacji na telefony, że przebiegłam 5km, to uznałam że czas wracać. Na pewno plusem był nowa trasa, która sprawiała, że było ciekawiej, nie wiedziałam dokładnie na jakim etapie jestem i ile przede mną, co jest oczywiste na moich stałych miejscach biegania. Poza tym chciałam podjąć wyzwanie i to motywowało, zwłaszcza że za tydzień bieg. Dodatkowym trudem było dla mnie to, że zwykle biegam nocą, a tu samo południe i tzw lampa.

Kryzys pojawił się gdzieś na 8 km, ale po przekroczeniu 9 km dostałam taki zastrzyk energii, że z prędkością światła ( tak mi sie wydawało oczywiście ;)))) pobiegłam na metę.

Dzisiaj wieczorem znowu dyszka! A w sobotę Bieg Powstania Warszawskiego! Jesli sie uda, to będzie mój trzeci medal do kolekcji!




sobota, 20 lipca 2013

Rozgrzewka przed bieganiem. Warto?

 


Nie jestem osoba cierpliwą, więc gdy wychodzę pobiegać, to po to, żeby biegać a nie maszerować czy robić gimnastykę na trawie. Dlatego początkowo rozgrzewki nie robiłam wcale albo prawie wcale. Jednak w sytuacji gdy zaczęłam biegać codziennie, nogi nie były przyzwyczajone do takiego rodzaju wysiłku i po prostu zaczęły boleć. Dzień po treningu budziłam się z obolałymi stopami, kostkami, kolanami.....nie było lekko. Szybkim i skutecznym rozwiązaniem okazała się po prostu rozgrzewka.


Mój przepis na rozgrzewkę, to 10 minut marszu, następnie 15 skłonów - każdy skłon, to skłon do prawej i do lewej nogi oraz wyciągnięcie do góry.Następnie skręty do boku z wyciągnięciem przeciwległej ręki. Później lączymy kolana i kręcimy koła po 15 w prawą i lewą stronę, potem koła stopami, by rozruszać kostki. Na koniec rozciąganie. Stajemy na jednej nodze i dotykamy piętą do pośladka, dociągając stopę dłonią - w tej pozycji wytrzymujemy ok 30 sek, powtarzamy to samo z drugą nogą.



Następnie rozciągamy nogi robiąc krok do przodu, mocno zginając w kolanie nogę z przodu i prostując nogę z tyłu. Pogłębiamy licząc do 10 i zmieniamy nogę.


Na koniec kucamy przenosząc ciężar ciała na lewą stronę ( noga zgięta) a prawą prostujemy, pogłębiamy licząc do trzech i zmieniamy stronę. Powtarzamy po 3 razy na stronę.


A potem już tylko biegnę :)

Po biegu dla 10 minut marszu.

She Runs the Night!

                                   


Mój drugi bieg, tydzień po pierwszym, również tylko dla kobiet i również w niedzielę. Tym razem na miejsce pojechałam z moim najwierniejszym fanem, moim narzeczonym. Po dotarciu do miasteczka biegowego okazało się, że wstęp mają tylko osoby zarejestrowane w biegu, więc przed wejściem stała cała masa znudzonych panów, którzy musieli uzbroić się w cierpliwość....

Tymczasem po wejściu do miasteczka biegowego poczułam się jak w innym świecie. Hasło tego wydarzenia, to "Każda z nas jest gwiazdą" i naprawdę tak można było się poczuć. Wszędzie czerwone dywany, reflektory, fotoreporterzy, kamery i kilka tysięcy dziewczyn bardzo szykownie przygotowanych do biegu. Przed startem można było zadbać o urodę, zaplanować treningi, porozmawiać z ekspertami od zdrowego odżywiania i....zrobić zdjęcie na ściance.






 Ciężko mówić o She runs the night jako o wydarzeniu typowo sportowym, bo rzeczywiście było to w pewnym sensie miejsce walki na najładniejsze buty, gadżety, fryzury, a nawet nakrycia głowy, ale ostatecznie 5km każdy musiał przebiec :)

Po przejściu na start i oczekiwaniu na początek biegu oczywiście zaczęłam rozmawiać z "wyjadaczkami" biegów, które doradziły, że jesli chcę zrobić jakis określony czas, to po pierwsze muszę byc jak najbliżej początku, biec nie oglądając się na koleżanki i trzymać tempo. Pełna obaw przed hardcorowym odcinkiem trasy czyli podbieganiem pod ulicę Karową wystartowałam. O dziwo sama nie wiem kiedy znalazłam się już na Krakowskim Przedmieściu. Gdy miałam załamania mocy i pewności siebie, to mega powera dodawali kibicujący Warszawiacy, co naprawdę potrafi dać kopa energii i jest bardzo miłe. Dodatkowo mój osobisty paparazzo co jakiś czas pojawiał sie na trasie i robił zdjęcia. Biegło się dużo lepiej niż w Irena Run bo poprzedni bieg był w południe, a tym razem biegłam przy rześkim, wieczornym powietrzu o 22.00.
Gdy dobiegłam do 4 km postanowiłam włączyć turbo doładowanie i przyśpieszyłam, a 400 metrów przed metą dałam juz z siebie wszystko. Przebiegając metę czułam się naprawdę szczęśliwa. Głównie dlatego, że ja naprawdę jeszcze tak niedawno nienawidziłam biegania, a tu na pełnym luziku biegnę w najprawdziwszym biegu 5 km i mam całkiem dobry wynik. 27 min i 23 sek.

Naprawdę wielka radość!!!! Bieganie jest super!!! a woda pita po biegu jest najpyszniejsza na świecie i nigdy lepszego napoju nie piłam :)

Czas pomyśleć o następnym biegu!

czwartek, 18 lipca 2013

Bieganie? Nie, dziękuję!





Jeszcze 3 miesiące temu na każdą propozycję dotyczącą biegania odpowiadałam, że wszystko, tylko nie bieganie. Od lat uwielbiam taniec, zajęcia fitness, zumbe, rower, rolki, spacery....Bieganie było na mojej czarnej liście ze względu na dwie rzeczy po pierwsze mimo dobrej kondycji bardzo szybko się męczyłam i po 5 minutach miałam wrażenie, że zaraz zacznę wymiotować ogniem i krwią, po drugie brakowało mi motywacji i zapału. Dużo łatwiej było pójść do klubu fitness na umówioną godzinę i ćwiczyć z trenerem w grupie niż samemu wyjść pobiegać.

Az tu nagle przez miesiąc nie miałam karty Benefit i nie mogąc sobie pozwolić na wszystkie dotychczasowe zajęcia ( groziłoby bankructwem)  za namową mojego narzeczonego pierwszy raz wyszłam pobiegać.




Pierwszy trening.

Niestety nie było lekko po przebiegnięciu kilometra nie miałam już siły, ale przypomniała mi się fajna rada, by na początku naprzemiennie biec przez 5 minut i minutę maszerować. Taką serie powtórzyłam trzy razy i byłam totalnie zmęczona, więc poszliśmy na spacer, wróciliśmy truchcikiem. Jeszcze bez satysfakcji i z lekkim niedosytem ( jak ja królowa fitnessu, zawsze stojąca w pierwszym rzędzie mogę tak nędznie biegać?!!!!!) , ale za to z połkniętym haczykiem wróciłam do domu. Potem zaczęły się kolejne, lekko chaotyczne biegi polegające na tym, że biegnę ile sił potem chwilę maszeruję i tak pokonuję najpierw 3 km, po kilku dniach 5 km. Były lepsze i gorsze dni, kiedyś nawet mój narzeczony wskazał mi biegająca starszą kobietę w wieku co najmniej naszych pań i zniecierpliwiony powiedział" biegnij, zobacz nawet ona ma więcej siły niż ty!". Podziałało jak płachta na byka. Zawzięłam się!
Motywacją stał się bieg She Runs the Night i dystans 5 km. Niby już byłam w stanie pokonać taki odcinek, ale nie tzw longiem. Zawzięłam się, zgłosiłam do biegu i kilkukrotnie przebiegłam dystans docierając na metę z płucami w gardle i sercem na dłoni. RAZ KOZIE ŚMIERĆ! Gotowa do boju obudziłam się w dniu biegu i .....bieg odwołano.




Pierwszy bieg!

Czekając na nową datę noclegu biegu kobiet, organizowanego przez nike'a  przypadkowo usłyszałam o biegu Samsung Irena Women's Run. 5 km, tylko kobiety, niedzielne południe i przyjemna trasa zaczynająca się na warszawskiej Agrykoli. Pomyślałam "Czemu nie?", chciałam się sprawdzić. Lista zapisów była już zamknięta a bieg była za 2 dni, a ja od tygodnie nie biegałam bo właśnie kończyłam nosić kołnierz ortopedyczny po stłuczce samochodowej. No ale chęć sprawdzenia swoich sił, umiejętności i stanięcia na starcie w specjalnej koszulce była silniejsza od wszystkiego. Wbrew radom wszystkich znanych mi osób, które mówiły "Kari 2 dni po zdjęciu kołnierza możesz iść na spacer, a nie bieg " postanowiłam, że musze to zrobić.

Przed biegiem czytałam dziesiątki rad  jak się przygotować do biegu, co zjeść na śniadanie, jak się rozgrzać, co jest niezbędne itd.

W dniu biegu z panika odkryłam, że nie mam kieszeni w spodenkach, ani saszetki, ani właściwie niczego w co mogłabym włożyć pieniądze i kluczyk do auta, nie mówiąc już o wodzie... A czas zaczął tak szybko uciekać, że ni było mowy o wizycie w sklepie. Ostatecznie 10 minut przed rozgrzewką dojechałam na miejsce. Z przywiązanym do sznureczka od spodenek kluczem do samochodu poszłam pod scenę, trochę stremowana tym, że wszędzie były grupy znajomych, rodzin, koleżanek, a ja byłam zupełnie sama! Gdy tylko rozpoczęła się rozgrzewka przy energetycznej muzyce poczułam napływająca falę energii, radości i pewności siebie.



Potem przemaszerowałam na start i postanowiłam obrać strategię im bliżej tym linii startu tym bliżej do mety :) Pierwszy kilometr, to czysta przyjemność w parku w Łazienkach. W głowie lekka panika, bo z  jednej strony fajnie, a z drugiej "Hmmmm teraz jest ok, ale czy będę miała siłę na kolejne 4km? No i dlaczego do cholery tak wiele osób mnie wyprzedza?!" .Potem był odcinek neutralny po ul. Gagarina no i prawdziwy hardcore czyli podbieganie pod Ujazdowskie. Słońce w pełni i 30 stopni nie pomagały, zaliczyłam dwa krytyczne momenty kiedy musiałam przez chwilę pomaszerować ale po minięciu 4km zaczęłam walczyć o wynik. Dobiegając do mety widziałam 29 minut i już wiedziałam, że nie tylko mi się udało dobiec, ale nawet w całkiem fajnym czasie jak na pierwszy raz :)