sobota, 20 lipca 2013

She Runs the Night!

                                   


Mój drugi bieg, tydzień po pierwszym, również tylko dla kobiet i również w niedzielę. Tym razem na miejsce pojechałam z moim najwierniejszym fanem, moim narzeczonym. Po dotarciu do miasteczka biegowego okazało się, że wstęp mają tylko osoby zarejestrowane w biegu, więc przed wejściem stała cała masa znudzonych panów, którzy musieli uzbroić się w cierpliwość....

Tymczasem po wejściu do miasteczka biegowego poczułam się jak w innym świecie. Hasło tego wydarzenia, to "Każda z nas jest gwiazdą" i naprawdę tak można było się poczuć. Wszędzie czerwone dywany, reflektory, fotoreporterzy, kamery i kilka tysięcy dziewczyn bardzo szykownie przygotowanych do biegu. Przed startem można było zadbać o urodę, zaplanować treningi, porozmawiać z ekspertami od zdrowego odżywiania i....zrobić zdjęcie na ściance.






 Ciężko mówić o She runs the night jako o wydarzeniu typowo sportowym, bo rzeczywiście było to w pewnym sensie miejsce walki na najładniejsze buty, gadżety, fryzury, a nawet nakrycia głowy, ale ostatecznie 5km każdy musiał przebiec :)

Po przejściu na start i oczekiwaniu na początek biegu oczywiście zaczęłam rozmawiać z "wyjadaczkami" biegów, które doradziły, że jesli chcę zrobić jakis określony czas, to po pierwsze muszę byc jak najbliżej początku, biec nie oglądając się na koleżanki i trzymać tempo. Pełna obaw przed hardcorowym odcinkiem trasy czyli podbieganiem pod ulicę Karową wystartowałam. O dziwo sama nie wiem kiedy znalazłam się już na Krakowskim Przedmieściu. Gdy miałam załamania mocy i pewności siebie, to mega powera dodawali kibicujący Warszawiacy, co naprawdę potrafi dać kopa energii i jest bardzo miłe. Dodatkowo mój osobisty paparazzo co jakiś czas pojawiał sie na trasie i robił zdjęcia. Biegło się dużo lepiej niż w Irena Run bo poprzedni bieg był w południe, a tym razem biegłam przy rześkim, wieczornym powietrzu o 22.00.
Gdy dobiegłam do 4 km postanowiłam włączyć turbo doładowanie i przyśpieszyłam, a 400 metrów przed metą dałam juz z siebie wszystko. Przebiegając metę czułam się naprawdę szczęśliwa. Głównie dlatego, że ja naprawdę jeszcze tak niedawno nienawidziłam biegania, a tu na pełnym luziku biegnę w najprawdziwszym biegu 5 km i mam całkiem dobry wynik. 27 min i 23 sek.

Naprawdę wielka radość!!!! Bieganie jest super!!! a woda pita po biegu jest najpyszniejsza na świecie i nigdy lepszego napoju nie piłam :)

Czas pomyśleć o następnym biegu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz