poniedziałek, 25 kwietnia 2016

Hejt na biegaczy

Miałam napisać relację z biegu na 10 km przy Orlen Warsaw Marathon, ale kilka czynników wpłynęło na to, że bieg będzie punktem wyjścia do szerszej dyskusji. To może najpierw o biegu. Start biegu jak zawsze bardzo emocjonujący, jak dla mnie wręcz wzruszający. Niesamowita energia, jedność, siła sportu i biegaczy. Stojący ramię w ramię maratończycy i biegnący w przeciwnym kierunku "dychowicze". Białe i czerwone balony unoszące się w powietrzu, flaga Polski "falująca" na wyciągniętych dłoniach biegaczy. Mega moc!!!
Zarówno dystans maratoński jak i bieg na 10 km przy OWM zawsze słynął ze świetnej organizacji i ciekawej, miejskiej trasy. no i niestety w tym roku juz tego nie mogę powiedzieć. Trasa na 10 km przebiegała wzdłuż Wału Miedzeszyńskiego i tak 4 km, potem kolejne 2 przez zakamarki Gocławia ( nic nie mam do samej dzielnicy, ma swoje fajne strony, słynny Balaton, ale akurat trasa nie zawierała ani jednej ciekawej rzeczy na której można by się skupić czy oko zawiesić),no i dopiero ostatnie 3 km to bieg przez piękną Saską Kępę i wbieg na błonia Stadionu Narodowego...w porównaniu np do możliwości przebiegnięcia przez Most Świętokrzyski w ubiegłych latach , musicie przyznać, że trasa wypada blado... Na szczęście biegło mi się dobrze, miałam lekkie nogi i wolną głowę i nawet "tak fascynująca trasa" nie wpływała na moją ogólna kondycję. Na mecie znowu fantastyczna energia biegaczy, kibiców, transmisja walki elity maratońskiej i wielkie oczekiwanie na zwycięzcę.


Postanowiłam, że pojadę do domu, przebiorę się i pójdę kibicować w Wilanowie. no i rzeczywiście kibicowałam, tyle że z samochodu bo czekałam godzinę, żeby móc wjechać na swoje osiedle. Zapewne gdybym nie była biegacza, to cierpliwości by mi nie wystarczyło i byłabym ostro wkurzona. a tak...obserwowałam maratończyków, kibicowałam i zerkałam na serial który odpaliłam w telefonie. No i to wydarzenie sprawiło, że pierwszy raz pomyślałam sobie, że w sumie to trochę rozumiem tych wszystkich nie-biegaczy, którzy lamentują na wieść o kolejnym biegu. Oczywiście  z punktu startującego biegacza sprawa jest przesądzona. Każdy bieg jest fajny, im więcej tym lepiej. Co złego w sporcie i pozytywnej energii? no nic, ale to wczorajsze doświadczenie dało mi obraz " z drugiej strony". Jednak co innego sobie coś wyobrazić, a zupełnie inaczej jest gdy to przeżyjemy.
Ale, ale! Żeby teraz nie bylo, że ja przechodzę na druga stronę mocy!Chciałam tylko wyrazić zrozumienie.
Jednak mówię stanowcze nie panu, który konwersował ze mną na wilanowskim portalu pisząc, że weźmie pistolet i wystrzela biegaczy. Mówię także nie fejsbukowiczce, która w ostatnich godzinach zyskała popularność pisząc małe wypracowanko ze słowami na K, Ch i P w rolach głównych na temat jej sprzeciwu wobec organizacji biegów masowych w miastach. argumentując to hasłem "biegacze do lasów". Tylko jak znaleźc las w okolicy Warszawy, który pomieściłby kilkanaście tysięcy osób? Tego pewnie fejsbukowiczka pod uwagę nie bierze. Chciałabym wierzyć, że gdyby w Warszawie był jeden maraton i jeden półmaraton, to wydarzenia te byłyby świętem dla mieszkańców, tak jak to się dzieje na całym świecie. A nawet co by tu daleko szukać w innych miastach, takich jak Wrocław czy Szczawnica.
wiadomo, że racja jest jak zwykle po środku, ale w tej powracającej fali hejtu, która przybiera coraz bardziej dosadny język warto podkreślić, że w stolicy są również kibice zadowoleni z biegów. Za każdym razem stoją wzdłuż trasy i dodają swoimi okrzykami, klaskaniem, wierszykami, piosenkami i plakatami dużo energii. I za to kibicom na wszystkich trasach BARDZO DZIĘKUJĘ!
Tak sobie mysle, że może rozwiązaniem problemu byłby większy odstep czasowy maratonów i półmaratonów w mieście. Teraz jest kumulacja wiosna i jesienia, no i nastepuje kumulacja negatywnych emocji. niby tlko 4 imprezy, a wychodzi, że aż 4! a jakie jest Wasze stanowisko? Bieganie ponad wszystko?Czy trochę rozumiecie lamentujących?


wtorek, 19 kwietnia 2016

Czy bieganie i miasto idą w parze?

Z jednej strony bieganie jest najbardziej naturalną formą ruchu,aktywności która towarzyszy człowiekowi od zawsze. Z drugiej strony razem z człowiekiem dotarło do miasta. No i nie zawsze mamy  możliwość, żeby biegać w parku czy lesie.  Wtedy jedyną opcją, zwłaszcza wieczorem, zwłaszcza dla kobiet jest przemieżanie przestrzeni miejskich. Skrzyżowania, ulice, światła, wieżowce, osiedla. ..po prostu duże miasto nad którym unoszą się spaliny.
Tutaj pojawiają się dwa obozy. Tych,którzy traktują bieganie jako integralną część życia i biegają wszędzie tam  gdzie akurat są i tych,którzy nie widzą sensu w bieganiu między blokami i stawiają tylko na naturę. 
Ja jako osoba mająca szalony plan dnia że wstawanie o 4.00 , pracowaniem od 6.00, odsypianiem po południu  nie zawsze mam siłę i czas na bieganie w czasie dnia. No i wtedy gdy nie mam towarzystwa wybieram trasy wzdłuż głównych ulic,gdzie jest jasno, w miarę bezpiecznie, są ludzie i czuje się bezpiecznie. Czy cierpię biegając w mieście? Nie.Kocham Warszawę, uwielbiam zgiełk, zamieszanie ,rytm miasta. Lubię gdy miejskie życie dostarcza atrakcji podczas treningu, gdy mogę zobaczyć nowe miejsca czy zerknąć na wystawy sklepów. Gdy uda się biegać w ciągu dnia to wybieram park,plaże, zakamarki Wilanowa. Każda opcja jest fajna :) A Wy co wybieracie?

poniedziałek, 18 kwietnia 2016

9. PKO Poznań Półmaraton

Plan na ten rok startowy jest taki, żeby nie przesadzać, biegać dla przyjemności, pamiętać, że regeneracja i dieta są równie ważne jak trening. Dlatego nie mam zamiaru startować od marca do listopada w każdy weekend, a czasami nawet w sobotę i niedzielę. W tym roku postanowiłam, że biegowe starty wyznaczy mi Korona Półmaratonów. Zasady są takie, że z 10 proponowanych imprez, wybieramy 5 ( trzymając się określonych w regulaminie zasad) , które musimy zaliczyć w ciągu roku. Po wybieganiu półmaratonów zgłaszamy sie do organizatorów Korony Półmaratonów do 31 grudnia roku w którym zabiegaliśmy o koronę. Regulamin znajdziecie TUTAJ Nastepnie dostaniemy specjalny medal i zostaniemy wpisani do rejestru.

Pierwszym na drodze po koronę miał być Półmaraton Warszawski, jednak choroba pokrzyżowała mi plany. Dlatego start po koronę odpaliłam podczas 9. PKO Poznań Półmaratonu. Ktoś mógłby zapytać po co mi w takim razie ta korona, skoro postanowiłam w wyluzowany sposób podchodzić do biegania? A no po to, żeby mieć rytm treningowy, motywację, przyjemność ze startowania. Ja uwielbiam biegi masowe, tę radość, adrenalinę, zmaganie z własną słabością...ale jednocześnie nie chcę zabijać się o sekundy. Nie chcę, żeby bieganie stało sie obowiązkiem i przymusem.

Plan na Poznań był taki, że pobiegnie ze mną mój mąż. Pierwszy wspólny bieg! od początku do końca razem! Bałam się, że pojawią się jakieś kłótnie, spory, że jeszcze przed startem będa nieporozumienia, a gdy dojdzie zmęczenie to awanturę mamy jak w banku. Tymczasem o adrenalinę przed startem nie musieliśmy dbac sami, bo po pierwsze dostarczyła nam jej pogoda - mega ulewa, szaro zimno i daleko do domu...a po drugie korki + brak znajomości miasta + brak miejsca do zaparkowania. I tu nie chodzi o złą organizację broń Boże! Tylko o to, że przegapiliśmy zjazd na oficjalny parking, a potem było juz tylko gorzej. Także w ostatniej chwili wpadliśmy zdyszani na metę. No jakieś 10 minut przed startem. Ja jeszcze zrobiłam relacje telefoniczna do radia w której zapowiedziałam bieg, a potem w strugach deszczu czekaliśmy aż ruszy nasza strefa czasowa. Chris był zdziwiony, że tak to wygląda...zawsze startuje zaraz za elita i nie miał pojęcia o tym, że reszta chwile czeka, że jest dużo większy tłok i że może się zdarzyć zator na zakręcie ( tak jak było tym razem, jakieś 400 metrów od startu). Ruszyliśmy i tu zaczęła sie współpraca biegaczka-zająć. W sumie, to mój pierwszy raz, Chrisa też. Ale okazało sie, że nogi niosły, głowa świeża, otwarta i bez wątpliwości. Dla odwrócenia uwagi miałam muzyke na uszach i biegło się naprawde dobrze. Co prawda w strumieniach deszczu, kałużach, ale przynajmniej bez upału, którego przy bieganiu bardzo nie lubię. Cały czas trzymałam sie męża, na zbiegach starałam się biec jak najszybciej, na podbiegach biegłam tak szybko jak mogłam czyli wolno ;) a na prostej starałam się nadrobić. No i tym systemem udało się zrobić fajny ( jak na mnie) czas 1:59:40 , zrobic życiówkę i złamac dwie godziny. Naprawde się cieszę, bo w końcu widać efekty przebieganej solidnie zimy. Mój mąż dopingował mnie do samego końca, aż wbiegłam na niebieski dywan i przekroczyłam metę. Fajna, małżeńska, biegowa współpraca. Pewnie szybko sie, to ie powtórzy, bo chris ma swoje biegi ultra, ale widac, że jest to kolejna płaszczyzna na której się dogadujemy.
Wielkie brawa dla kibiców w Poznaniu!!!!1 Mimo deszczu i zimna dzielnie kibicowali na całej trasie.
Co do organizacji wydarzenia, to poza zbyt wąskim gardłem 400 metrów od mety nie mam zastrzeżeń. Było czytelnie, sprawnie, wielu wolontariuszy,ciekawie rozwiązany problem korka, który zazwyczaj tworzy się za linia metu. Pierwszy raz widziałam takie rozwiązanie. Mianowicie za metą była woda, izotoniki, jedzenie, a dopiero po przejściu cąłej tej strefy były medale. Dzięki temu nie było tloku.
Dzień przed startem, w sobotę był cykl wykładów na temat techniki biegowej, dietetyki, zdrowia, no i oczywiście expo.

Impreza zdecydowanie udana, kolejny start juz w niedzielę. 10 km podczas Orlen Warsaw Marathon :)

niedziela, 3 kwietnia 2016

Pech nad pechami....biegaczka w opałach

Miało być pięknie, dzisiaj miałam rozpocząć serię biegów w ramach Korony Półmaratonów Polski. Pierwszy biega w rodzinnym mieście czyli PZU Półmaraton Warszawski. Przygotowania od początku roku, ostatni mocny akcent w górach tydzień temu. Zredukowana waga....jakby luksusowo. Nawet moja szybsza połowa pierwszy raz w historii zgodził się, że pobiegniemy półmaraton razem, żebym nie gubiła tempa. Pozostał odbiór pakietów i ogieeeeń!

Tylko niestety już w Zakopanem pojawił się lekki kaszel, po przyjeździe do Warszawy choroba zaczęła się rozkręcać. Postanowiłam "rozbiegać to wszystko", bo wiadomo, że bieganie dobre na wszystko...No i w środę zrobiliśmy świetne , trailowe 13 km po Wilanowie.



Potem było juz tylko gorzej, a skończyło się zapaleniem gardła i tchawicy..PZU Półmaraton Warszawski widziałam na monitorze klikając okienko "transmisja na żywo"....A wszystko było tak dokładnie zaplanowane, wyczekane...miało być tak pięknie.

Wiadomo, że w Koronie jest 10 imprez biegowych, więc spokojnie nadrobię. Wiadomo, że jeszcze w wielu biegach wystartuje, wiadomo, że całe życie przede pną...ale jednak rozczarowanie wielkie. No i po chorobie zawsze mija chwila zanim odzyska się formę. Co za pech....

A tak spędzam teraz czas..zaprzyjaźniona z nowym sprzętem :)



A wszystkim, którzy dzisiaj startowali w Warszawie, Dębnie, Paryżu czy jakimkolwiek innym miejscu gratuluję i biegowo pozdrawiam!!!!

niedziela, 27 marca 2016

Wielkanoc nad Morskim Okiem

Na Niedzielę Wielkanocną wybraliśmy wycieczkę do Morskiego Oka. Ja byłam tam już wiele razy, ale w takich odstępach czasu że zawsze robi na mnie wrażenie. Dla mojego Męża to był pierwszy raz więc tym większa przyjemność :) pogoda była przepiękna!  Błękitne niebo,słońce, pełna widoczność. W sumie 17 km wspaniałego spaceru. Gdy dotarliśmy na miejsce  nieco się zdziwiłam,bo jezioro zmieniło się w wielkie lodowisko. Było urokliwe,ale jednak zupełnie inne. Znowu natura mnie zaskoczyła. Za to pomidorówka i placki w schronisku pyszne jak zawsze. Wielki fart,wspaniały dzień. W najlepszym towarzystwie. Z Mężem. Randka Idealna.

Wielka Sobota w drodze na Giewont

Od dawna Giewont był moim marzeniem, jednak mimo wielu pobytów w Zakopanem zawsze stawało coś na drodze, a konkretnie pogoda... w sobotę rano wybraliśmy się na Giewont. Mimo iż spodziewaliśmy się zimowych klimatów, to aż taka masa białego puchu, padający śnieg, deszcz i silny wiatr trochę nas zaskoczyły. Ale oczywiście nie myśleliśmy nawet o tym żeby się poddać od razu...plan był taki,że zdobywamy Giewont i z uniesionymi ramionami poczujemy do zdjęcia w geście zwycięstwa :) niestety 1km przed szczytem zerwała się taka sniezyca i mgła, że widoszcznosc pozostawiała wiele do życzenia. ..bez specjalistycznego sprzętu było niebezpiecznie .Musieliśmy zawrócić. ..szkoda,ale bezpieczeństwo przede wszystkim. Jednak wspaniałe widoki,sympatyczni turyści na trasie i dobre humory sprawiły, że dzień był wyjątkowy. A w niedziele stawiamy na Morskie Oko
PS ostatnie zdjęcie to widoczność na Giewoncie gdy zwróciliśmy

piątek, 25 marca 2016

Rozbiegana Wielkanoc

Już od miesiąca czekałam z utęsknieniem na Święta. Po pierwsze Świeta same w sobie są fajne, po drugie wyjątkowo mam wolne i po trzecie  zaplanowaliśmy wyjazd w góry więc same plusy. Właśnie jesteśmy w trasie do Zakopanego. W sumie tylko 4 dni, ale grafik napięty. Kasprowy, Morskie Oko,Giewont,termy. Maszerowanie, bieganie,przyroda,  daleko od miejskiego zamieszania, stresów i pędu . No i w końcu będziemy mieli czas dla siebie :) Być może warunki pogodowe zweryfikują nasze plany,ale nastawiam się pozytywnie. Zakopane,to miejsce, które odwiedzam od dzieciństwa. Za to dla mojego męża to będzie debiut,takze robię  za przewodnika. Bez mazurka i babki,ale z plecakiem i obiadem w schronisku z widokiem na Tatry. Wielkanoc na sportowo. Pozdrawiamy :) Piszcie jakie Wy macie plany na Wielkanoc.

czwartek, 24 marca 2016

Wybiegany natłok myśli

Praca, Święta, sprawy prywatne, pomysły, przemyślenia, spory, radości, newsy z Polski i ze Świata...to wszystko sprawia, że chyba każdy ma czasami wrażenie, że jego głowa za chwile eksploduje. Gdybym potrafiła, to w takich sytuacjach stawiałabym na medytacje, niestety umiejętności i wiedzy w tej materii brak...można tez sprawę przespać, tylko trochę szkoda życia. Można problemy zajadać lodami czekoladami, ale figury szkoda. Dlatego niezwykle pomocny jest wysiłek fizyczny. W sumie dowolny, w zależności od upodobań. Jako, że pogoda ostatnio wiosennie zaskakuje i zachwyca, to oczywiście stawiam na biegowe poszukiwanie oznak zmiany pory roku.

Słońce, pojawiające się pączki, listki i świergot zwariowanych ptaków od razu wywołuje uśmiech. Dlatego w miniony weekend postanowiliśmy pobiegać po lesie, poszukać nie wybieganych przez nas ścieżek w okolicy i pobiec na....plażę :) nie nie mieszkamy nad morzem, nie byliśmy na wakacjach, nawet jeziora nie mamy. Ale jest pewna tajna miejscówka nad Wisłą gdzie jest dziko, pięknie i pusto!!!!
Takie klimaty zaczynają się już 2 km od miasteczka Wilanów.  Potem wbiegamy do Rezerwatu Morysin, dookoła Pola Golfowego, na Zawady i nad Wisłę. Bardzo fajna trailowa trasa ok 15 km. I kto by pomyślał, że to wszystko niemal w mieście





Ciekawe miejsca biegowe są również gdy z Miasteczka Wilanów pobiegniemy w stronę Ursynowa : ulica Hlonda, Łodygową i do lasu...Przez pla można też pobiec do Powsina, no i las Kabacki...tylko tam już nie jest tak kameralnie :) Gdyby ktoś szukał ciekawych tras w okolicach Wilanowa, to chętnie podpowiem. Nie ma nudy :)

poniedziałek, 22 lutego 2016

Mała przerwa - duża zmiana

Miałam przymusową przerwę w treningach z powodu problemów ze zdrowiem. Niestety po tygodniu z antybiotykiem i silnymi lekami przeciwbólowymi powrót do sportu nie był łatwy. Dużo mniej energii, uczucie ciężkich nóg i jakaś taka ogólna niemoc. Teraz już powoli wracam do siebie, ale okazuje się, że niby krótka przerwa w połączeniu z lekami ma duży wpływ na formę. Mimo, że minął już tydzień od powrotu do treningów, to nadal nie czuję, że mam pełnię swojej energii.

Trudno jest mi sobie wyobrazić jak wygląda powrót do ćwiczeń po długiej przerwie czy po ciężkiej chorobie. To musi być naprawdę bardzo, bardzo trudne. I fizycznie i psychicznie. Z głowa chyba nawet trudniej...

Mój powrót wyglądał tak: 5 km biegania, pilates i tbc, 5 km biegania, trening funkcjonalny Reebok'a. Z treningu na trening trochę lepiej, ale nawet gdy wczoraj byłam na pilatesie i tbc, to czułam że szybciej się męczę, mniejsza wydolność płuc i wytrzymałość.



Dało mi to trochę do myślenia. Nie tylko odnośnie sportu, ale także ogólnie trybu życia. Od 3 lat zaczynam pracę przed 6.00 rano, wysypianie jest dla mnie tak samo abstrakcyjne jak lot w kosmos i gdy do tego doda się kilka pracujących weekendów z rzędu i nieregularne posiłki, to tak zwana higiena życia jest totalnie zaburzona. Nie da się wymagać od swojego organizmu 200 % - bo ma się sprawdzić intelektualnie w pracy/na studiach/na szkoleniach/na spotkaniach biznesowych, wymagać od ciała bo ma być zdrowe, fajnie wyglądać, mieć siłę i do tego dobrze trenować, gdy dajemy niewiele w zamian.

No i to muszę zmienić. Stawiam na higienę życia i regenerację. Muszę w końcu zacząć się wysypiać. Bez regeneracji nie ma energii. A ja za chwilę podejmuję wyzwanie przebiegnięcia korony półmaratonów, więc czasu na marudzenie nie będzie :)


wtorek, 9 lutego 2016

Przymusowa przerwa!

Dlaczego tak często los nas zaskakuje i wparowuje w nasze życie z jakimś newsem zupełnie nie w porę? Już wyjaśniam o co mi chodzi. Akurat teraz gdy mam masę energii, chętnie ćwiczę, biegam, próbuję nowych dyscyplin....musiałam się rozchorować. Sprawa z pozoru bagatelna, bo niby tylko odwlekana wizyta u dentysty przerodziła się w stan zapalny, antybiotyk, ketonal i nocne wizyty w klinikach... Jestem totalnie nie do życia, całą energie wykorzystuję żeby jakoś funkcjonować w pracy, ale poza tym, to dramat. Wegetacja w domu i odliczanie minut, kiedy znowu będę mogła wziąć leki i choć trochę przestanie boleć. Zwariować można Dlaczego to się nie przytrafiło w czasie gdy miałam totalnego lenia, nie chciało mi się trenować i ogólnie miałam fazę domatora? No dlaczego?
Akurat teraz gdy mam dużo pracy, chciałam dużo trenować i jeszcze zapisałam się na kurs dietetyczny. Ech....próba charakteru. Trzymajcie kciuki, żebym nie oszalała.

Jak Wy sobie radzicie z takimi psikusami losu? z kontuzjami, chorobami, zaskakującymi sytuacjami, które totalnie krzyżują plany?



poniedziałek, 8 lutego 2016

Im więcej na głowie tym lepsza organizacja

Ostatnio wzięłam sobie na głowę kilka dodatkowych obowiązków ( m.in akademię Dietetyki w której zaczęłam sie uczyć, rozpoczęłam nowy projekt zawodowo-sportowy), co w połączeniu z pracą i życiem prywatnym sprawia, że mam naprawdę wypełniony kalendarz po brzegi. I właśnie w takie dni, kiedy poza pracą są jeszcze spotkania, jakieś sprawy urzędowe i np nauka ( bo jednym z nowych obowiązków jest szkoła) nagle jakoś mogę nie marnować czasu na głupoty, efektywniej pracować i jeszcze zrobić dobry trening. Zauważyłam, że z organizacją czasu i mobilizacją do treningów idzie mi najgorzej gdy mam zupełnie wolny i nie zaplanowany dzień. Wtedy długo śpię, potem kręcę się po domu, kawa, jedna, druga coś w tv i sama nie wiem kiedy połowa dnia już za mną.

Ciekawa jestem jak jest u Was? Wolne dni ciśniecie jak cytrynę? Czy podobnie jak ja lepiej sobie radzicie gdy macie wiele zadań do wykonania?






Ja nie mam możliwości trenowania rano, ponieważ chodzę do pracy na godz 6.00, także musiałabym wstawać o 3.00 żeby zdążyć pobiegać, no a to raczej nie wchodzi w grę. Dlatego gdy ostatnio udało mi się w weekend przed szkołą wyjść pobiegać, to doceniłam jakie to fajne uczucie. Od rana naładowane baterie, rozbudzenie maksymlane, no i totalny luz na resztę dnia...lub możliwość zrobienia drugiego treningu.
Aktualnie zdrowie wykluczyło mnie ze sportu, ale jak tylko mi się poprawi to wracam na maxa.

Mój typowy dzień: praca, sprawy"na mieście", chwila dla Męża, trening i chwila dla siebie ;)

środa, 3 lutego 2016

Wings for life

Organizatorzy biegu charytatywnego Wings for Life, który jako jedyny na świecie ma ruchoma metę, która goni biegaczy w ostatni poniedziałek zorganizowali specjalny trening. Zwycięzcy minionych edycji Wings fir Life Polska poprowadzili trening biegowy wspólnie z trenerem Biegam bo lubię. Zebraliśmy się o 20,00 przed radiową Trójką i pobiegliśmy truchcikiem do Łazienek. Po ok 2.5 km, może 3 wbiegliśmy na bieżnię i tam robiliśmy różne ćwiczenia rozgrzewające, a potem kolejne pętelki z narastającym tempem. Kobiety kontra mężczyźni. Faceci oczywiście wygrali, ale zabawa i sportowa walka dopisywały.





Po godzinnym treningu w totalnej ulewie odbyło się spotkanie na którym Dominika Stelmach, Grzegorz Urbańczyk i Bartosz Olszewski opowiadali o swoich wspomnieniach, doświadczeniach i planach związanych z tym biegiem. 

Podsumowując rady tych superbiegaczy warto przed startem wziąć pod uwagę dietę, również dnia poprzedniego. Teoria, że skoro start jest o 13.00, nie trzeba się przejmować dietą może być zgubna. Przekonała się o tym Dominika. Bartek mówił, że trzeba zająć sobie czymś głowę,bo jeśli tak jak w jego przypadku z planowanych 55 km zrobią się 73 km, to trzeba się motywować. Warto tez pamiętać o piciu, żeby się nie odwodnić. Bo o przygotowaniu treningowym nie ma nawet co wspominać, zwłaszcza przy takich dystansach ;) 


Bartek w ramach swojej wygranej wystartuje w Kanadzie, a Dominika w Australii.

Najbliższa edycja juz 8 maja w Poznaniu i w wielu miejscach na całym świecie. Zapisy trwają.
Głównym celem globalnego biegu jest zbieranie środków na badania nad leczeniem przerwanego rdzenia kręgowego, na które przeznaczona będzie całość opłat startowych. Jednak każdy z nas może znaleźć dodatkowy, własny cel. Walkę z czasem, z własnymi wynikami, ucieczkę przed meta, a może po prostu dobra zabawa? Ja w ten sposób będę świętowała 34 urodziny.

Uczestnicy biegu mogą dopisać się do drużyn. Ja wybrałam Wings for Fun Pauliny Holtz. Sprawdźcie koniecznie, kto stoi na czele innych ekip i wybierzcie najlepsza dla siebie albo załóżcie swoją!!!

Wiadomo, że większość z nas pobiegnie dla zabawy. Jednak dla tych najlepszych świadomość, że bieg odbywa się na całym świecie w tym samym czasie musi być dodatkową motywacją. Oglądając w zeszłym roku relacje na żywo w telewizji przeżywałam wielkie emocje patrząc na której pozycji w rankingu światowym jest Bartek Olszewski. To jest wielka sprawa.




sobota, 30 stycznia 2016

Lepsza Ja

Firma Nike kolejny raz pokazała, że potrafi zrobić wiele, żeby zmotywować dziewczyny do treningów. Mimo, że nie jest tajemnica, że głównym celem tak wielkiego koncernu jest sprzedaż, to z drugiej strony naprawde nie ma drugiej takiej firmy która organizuje tyle wyzwań, imprez, treningów, które są zupełnie za darmo.

Tym razem trenerki Lidka Zamyło i Anna Lewandowska rzuciły 21 dniowe wyzwania. 1 dzień = 1 trening. Dla tych, które wytrwały w postanowieniu była nagroda. Trening z Anną Lewandowską.









Całe spotkanie odbyło sie pod hasłem "kobiecego uprawiania sportu". Spotkanie zaczęło sie od rozmowy z Ania Lewandowską, stylistką Jola Czaja i trenerka biegania Marta Wierzbicka. Dziewczyny motywowały na wszelkie dostępne sposoby: kusząc zdrowiem, piękną figurą, fajnymi stylizacjami i niesamowitymi wynikami.

Następnie Anna Lewandowska przygotowała prezentację motywacyjną. Zachęcała do tego, żeby połączyć trzy elementy dietę, sport i wewnętrzną równowagę. Aby osiągnąć tę ostatnią musimy dobrze sie sobie przyjrzeć, określić plusy, minusy, trudności, złe nawyki. Tylko znając siebie możemy skutecznie zmienić minusy w plusy.
Ważne jest to, żeby mieć określony cel, ale taki na miarę możliwości, gdy już go wyznaczymy to pora na zaplanowanie drogi do tego celu.

Podkreśliła też, że warto mieć inspiracje, autorytety, idoli sportowych, ale ostatecznie nie starajmy się byc czyjś kopia. Ważne, żebyśmy pozostały sobą.

Fajnym elementem spotkania i niesamowitym, nowatorskim pomysłem na motywacje jest sportowy serial nike. Której z sióstr kibicujecie?


A po takim wstępie był ostry , treningowy wycisk!!!!

Wegańskie warsztaty kulinarne

Od wielu lat jestem na diecie wegetariańskiej, wegańska co jakiś czas mnie kusi, ale jeszcze się do niej nie przekonałam. Jednak zbyt wiele produktów mlecznych nadal mi smakuje....ale gdy tylko zobaczyłam na facebooku wydarzenie "Warsztat: dieta wegańska dla sportowców", to wiedziałam, że muszę się na nie wybrać. Fajne było, to, że przyszli ludzie uprawiający różne dyscypliny sportu, na różnym poziomie zaawansowania. Mogliśmy wymienić myśli, doświadczenia i wątpliwości dotyczące diety.




Zajęcia były prowadzone przez człowieka, który na co dzień jest coachem, więc ma tak zwane gadane....opowiadał o zwyczajach żywieniowych, które wprowadziła w ich domu oczywiście jego żona, która jest doradcą żywieniowym.
Nie było to spotkanie na którym można dowiedzieć się wszystkiego na temat odżywiania, uzyskać odpowiedzi na dręczące nas pytania dotyczące diety czy znacznie pogłębić wiedzę. Niestety nie otrzymałam odpowiedzi na pytania dotyczące np kolacji ( zazwyczaj jest to dla mnie problematyczny posiłek, bo z jednej strony jestem najbardziej głodna a z drugiej oczywiście nie chaiałabym przytyć), Prowadzący stwierdził, że on je kanapki, a co innego można to nie wie i że każdy musi wypróbowac po czym dobrze się czuje....Także od strony edukacji na minus, ale od strony rozrywki i rozwoju plus. W jakimś stopniu spotkanie było inspirujące. do tworzenia nowych potraw, zdrowego odżywiania, gotowania wspólnie z drugą połową czy przyjaciółmi.


Podczas warsztatu przygotowywaliśmy ciasto proteinowe, tak zwane kulki mocy i koktajle.

Rzeczą, którą na pewno wykorzystam w swojej kuchni  są kulki mocy. Przygotowane z 200 gr płatków owsianych, 100 gr moreli, fig i daktyli, 50 ml oleju kokosowego. Ze zmiksowanej masy robimy małe kulki i obtaczamy je w wiórkach kokosowych, amarantusie, kakao czy np posiekanych orzechach. Kulki są proponowane jako zamiennik żelu energetycznego w czasie startów, ale chyba jednak są za miękkie by włożyć je do kieszeni. Chyba że mamy pomocnika, który będzie czekał w umówionym miejscu i kulki nam wręczy. Ale niewątpliwie przekąska jest pyszna i warto ją zrobić jako przekąskę do kawy.

a już za chwilę zaczynam kursy dietetyczne, więc będe się z Wami dzieliła wiedzą i przepisami :)

niedziela, 24 stycznia 2016

"Historia tysiąca lęków". Książka dająca zastrzyk motywacji!

Nie ma co się oszukiwać. Moda na sport, na bieganie, na fajną sylwetkę jest olbrzymia i nie tylko sprawia, że jesteśmy zmotywowani i zaprogramowani na sport i zdrowe odżywianie, ale także jest to potężny biznes. Książki o tematyce sportowej, "jak być piękną, młodą i wysportowaną w 30 dni", jak w miesiąc przygotować się do maratonu pojawiają się jak grzyby po deszczu i znikają w lawinie nic nie wartych nowości.
Dlatego muszę Was ostrzec. "Historia tysiąca lęków", to pozycja absolutnie OBOWIĄZKOWA.Dla tych, którzy marzą o czymś, ale wiecznie to odkładają.Dla tych, którzy sa skoczkami spadochronowymi albo zawsze chieli to zrobić, dla tych którzy potrzebują motywacji, wzorców i dla tych, którzy po prostu szukają dobrej książki.

Napisana w formie pewnego rodzaju dziennika, bo autor przeprowadza nas przez historię swojego życia od pierwszego, dziecięcego zachwytu światem do punktu kulminacynego czyli skoku ze spedochronem z balonu, ze stratosfery ( wysokośc ponad 11 tysięcy metrów) przy temperaturze - 60 stopni, z prędkością ponad 350 km/h.

Wspólnie z autorem będziemy błądzili w górach, gdzieś w okolicach szczytu Materhorn, przeżyjemy pierwszy sok ze spadochronem, zwiedzimy Nową Zelandię i totalnie wsiąkniemy w środowisko skoczków spadochronowych. To co zrobi największe wrażenie, to oczywiście punkt kulmincyjny czyli wielki skok i seria przygotowań do tego wydarzenia. Jednak, to co dodaje uroku książce, to dialogi wewnętrzne autora, zabawne przemyślenia i przede wszystkim świetny język jakim jest napisana.

Książka motywuje, ale jednocześnie uświadamia, że lęk i wątpliwości to ldzkie sprawy i nie ma w nich niczego złego.

Miałam przyjemność nie tylko przeczytać książkę, ale i rozmawiać z autorem w mojej audycji Rozbiegani w Czwórce Polskim Radiu. Gorąco polecam!

tu można posłuchać rozmowy


środa, 20 stycznia 2016

Przez głowę do sukcesu. Trening mentalny

We wtorek odbyło się spotkanie noworoczne organizowane przez Herbalife, którego głównym tematem był trening mentalny. Pojechałam na ten trening z przyjemnością, bo od razu zaintrygował mnie ten temat, po drugie w końcu coś nowego, a po trzecie odbywał się w fajnym miejscu, bo w siedzibie Oh lala.

Zanim się tam pojawiłam byłam przekonana, że będzie mowa o motywacji. Sprawa ważna, ciekawa, no ale sami przyznacie, że w sumie nic nowego. Mówi się na ten temat dużo, każdy wie że jest to ważne i próbuje znaleźć swój sposób.

Tymczasem podczas spotkania skupiliśmy się na umiejętności odpoczywania, regeneracji i relaksacji. Głównym elementem był trening autogeniczny J.H. Schultza.

Tu znajdziecie 20 minutowy trening wywoływania uczucia ciężkości ciała

Pisząc po krótce trening polegał na tym, że się położyliśmy na podłodze, staraliśmy się uspokoić oddech i zaczynając od lewej stopy skupialiśmy się na poszczególnych częściach ciała wywołując uczucie ciężkości.Ćwiczenie, to powoduje rozluźnienie mięśni, ale tez myślę, że idealnie "oczyszcza głowę", bo naprawde mało jest takich chwil kiedy o niczym nie myślimy, tylko skupiamy się na swoim ciele.

Treningi autogeniczne moga nam pomóc w zasypianiu, w regeneracji, ale także moga pomóc np w nerwicach czy stanach lękowych.

Więcej na temat treningu autogenicznego ( oraz kolejnych etapach wtajemniczenia) znajdziecie  TUTAJ



 Fajnym elementem tego spotkania była też rozmowa o pozytywnym nastawieniu, o wizualizacji sukcesu i umiejętności "bycia na tak". Jednym z zadań, które miały nam uzmysłowić jak ważne i fajne jest mówienie dobrych rzeczy było ćwiczenie w którym każda z nas miała przyklejoną do pleców kartkę. Każda uczestniczka musiała wszystkim pozostałym napisać na plecach jakiś komplement. Zadanie wywołało uśmiechy w czasie wykonywania i radość gdy mogłyśmy przeczytać o sobie kilka fajnych słów.




 No i znowu niby nic, niby "oczywista oczywistość", ale jednak my Polacy mamy problem z pozytywnym nastawieniem. Z mówieniem dobrze o sobie i innych, z przyjmowaniem i mówieniem komplementów. Boimy się myśleć o sukcesach" żeby nie zapeszyć". A w końcu jeśli sami nie uwierzymy w nasze rekordy, życiówki, podium czy pierwszy przebiegnięty maraton, to nikt za nas tego nie zrobi.

Prowadzący szkolenie trener Tomasz Brzózka mówił o szkoleniach, które prowadzi dla trenerów, których uczy łączenia treningu fizycznego z mentalnym i tworzeniu kompletnej całości, kompleksowego podejścia do klienta. Trening mentalny to zdecydowanie przyszłość sportu. To on wielokrotnie zadecydował o sukcesie sportowców zawodowych.Może tez pomóc w amatorom w osiągnięciu wymarzonego celu.Do tematu na pewno wrócę, bo mnie zafascynował i chciałabym się dowiedzieć jak najwięcej.


poniedziałek, 18 stycznia 2016

Przemyślenia biegaczki. Każdy czasami ma treningowy kryzys.




Na początku chcę podkreślić, że to co piszę są to moje odczucia, pisane z mojej perspektywy, nie chcę się do nikogo porównywać i mam świadomość, że moje treningi mogą być śmiesznie lekkie dla wytrawnych biegaczy. Mam nadzieję, że powstrzymam tym ewentualne hejty.

A teraz do rzeczy. Rok 2015 pod kątem biegowym miał dla mnie oznaczać po pierwsze run&travel i debiut w maratonie. Podróżowanie i bieganie zrealizowane w pełni, wielka chęć i wola była, żeby plan maratoński tez się ziścił. w tym celu zapisałam się na szereg biegów mających pomóc w przygotowaniu. Były 5,10, 15 km i półmaratony. W sumie uzbierało się ok 12 startów. Może więcej, ale wszystkich mogę już nie pamiętać.

Lato 2015 dopisało, więc treningi w tropikach i w podobnych warunkach starty chwilami były naprawdę trudne. Zwłaszcza 15km w Ciechanowie gdy było 35 stopni i zero cienia.

ale uznałam, że w ramach przygotować do startu w maratonie we Wrocławiu przyda się kilka dłuższych startów i ostro cisnęłam. do tego treningi samodzielne i z drużyną. Trenowałam 4 razy w tygodniu + niemal w każdy weekend jakis start. Byłam nakręcona, wpadłam w rytm i działałam siła rozpędu. Niestety mimo bardzo ( jak na mnie ciężkich treningów) wyniki były dramatycznie kiepskie. pod koniec sierpnia w półmaratonie miałam gorszy wynik niż w debiucie półmaratońskim 3 lata temu..... Normalnie ręce opadały...
No ale już wszystkim ogłosiłam swój start, z resztą do udziału w Maratonie Wrocławskim zostałam zaproszona przez organizatorów, więc nie było mowy o poddawaniu.

W połowie września pobiegłam maraton w 27 stopniowym upale, na koniec czułam się mega zmęczona, ale tez w totalnej euforii.

Jednak ogromne zmęczenie po maratonie, skatowanie organizmu treningami i startami w upałach, a do tego brak motywacji w postaci wyników sprawiły, że bieganie zaczęło mnie stresować.
Naturalne pytania o wyniki ( efekty ciężkiej pracy) mnie irytowały, bo jak wytłumaczyć że biegasz, biegasz i biegasz, do tego fitness, zdrowe odżywianie i zamiast życiówek cofanie.


Pobiegłam jeszcze "Biegnij Warszawo" i Półmaraton nad jeziorem Garda, a potem poczułam, że potrzebuje przerwy.

Przez dwa miesiące biegałam tempem turystycznym, bez planu, bez zegarka, bez napinki. Chciało mi się, to wychodziłam. Nie chciało, to szłam na siłownie, fitness czy ostatnio trampoliny.

W trampolinach odkryłam przyjemność i radochę, po prostu chciało mi się ta chodzić, a już pierwszy podskok wywoływał radochę. No i takim sposobem wiecie co się stało? zachciało mi sie znowu biegać. więcej, częściej i dłużej. Pobiegłam w Biegu chimiczówki na luzie, bez spinki czy będzie życiówka, z usmiechem i wolna głowa.
Trochę mi zajęło, żeby nauczyć się podejścia przyjemnościowego do sportu, ale mam nadzieję, że tak już zostanie. Bo w końcu bieganie, to nie jest moja praca. Zawodniczka nie zostanę. A o podium mogę zacząć myśleć jak dobiję do kategorii K60  ;)

Także życzę Wam, żebyście znaleźli środek. Dawali z siebie wszystko, ale tylko do chwili gdy będzie to przynosiło radość. Gdy zacznie męczyć poszukajcie czegoś innego albo zróbcie sobie przerwę :)

niedziela, 17 stycznia 2016

Bieg Chomiczówki i noworoczne przemyślenie

Sezon startowy otworzyłam 33.Biegiem Chomiczówki. Od lat słyszałam o tym biegu, że jest świetna atmosfera, fajny dystans 15 km i idealna okazja, żeby spotkać biegowych znajomych. W tym roku w końcu się udało i z numerem 77 stanęłam na linii startu. Muszę przyznać, że trochę się obawiałam po pierwsze biegania między blokami na Chomiczówce, a po drugie i chyba bardziej przerażające aż trzy pętle po 5km.
Uzbrojona w dobry humor, ciepłą czapkę i komin, a także w mp3 ze sprawdzoną playlistą.




Okazało sie, że moje obawy były zupełnie niepotrzebne, biegło się super fajnie, zero kryzysów, trasa była tak kręta i zawiła, że nawet sie nie nudziła i zanim zaczęłam się zastanawiać kiedy koniec, to już widziałam panią z tabliczką "kilometr do mety".

Biegłam na spokojnie, dla przyjemności, bez zabijania się o życiówkę. I chyba właśnie takie podejście w moim przypadku  ma większy sens. Nie jestem biegaczką z szansami na dołączenie do elity i walkę o pudło. Dlatego stresowanie się tym czy urwę parę sekund ew minut nie ma najmniejszego sensu. Jak się uda, to super, jeśli nie to nic złego się nie dzieje. Wcześniej to ogólne ciśnienie na wyniki, życiówki, starty sprawiło, że zaczęłam się spalać. Start zamiast przyjemnością był stresem.  W ostatnim czasie udało się dojść do punktu w którym po prostu ciesze sie sportem.

A sam bieg bardzo udany. Punktualny start, dobrze oznaczona trasa, solidne zabezpieczenie medyczne. Na mecie gorąca herbata, grochówka i możliwość zrobienia pamiątkowego zdjęcia.

Poza walorami biegowymi i towarzyskimi, bo jest to impreza na której można spotkać wielu znajomych były też mocne emocje sportowe. W biegu wzięło udział kilku naprawdę dobrych biegaczy. A ostra walka między Emilem Dobrowolskim i Błażejem Brzezińskim toczyła się do samego końca.

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Bieganie i zwiedzanie!




Kolejny raz jest tak, że w pierwszej fazie planowania wyjazdu nie zastanawiam się nad tym czy będzie to wyjazd biegowy czy po prostu zwykły wyjazd weekendowy. No i kolejny raz kończy się pytaniem : "Bierzemy byty biegowe?" i jest to pierwsza rzecz, która ląduje w walizce.
Łączenie wyjazdu z bieganiem sprawia, że taki wyjazd zyskuje dodatkowe walory w postaci kolejnej przygody, treningu i po prostu jesteśmy w stanie szybciej i więcej zobaczyć.
Po wielu miesiącach polowania na tanie loty do Amsterdamu udało się upolować promocję i zapadła decyzja. Lecimy. Bilety kupowane z dużym wyprzedzeniem, także udało się koszty rozłożyć koszty na kilka etapów: kupowanie biletów, opłata za nocleg i pieniądze, które wydaliśmy na tak zwane ruchy ( przejazdy pociągiem, muzea, jedzenie,napoje). Łącząc zarówno kilometry wybiegane jak i wychodzone na liczniku mieliśmy 62 km. Biegowo zwiedziliśmy Dzielnicę Łacińską, przebiegliśmy przez targ Alberta, obserwowaliśmy witryny malutkich sklepów młodych projektantów i artystyczne kawiarnie. Zrobiliśmy kilka rundek dookoła parku przy Muzeum Heinekena, potem kilka rundek dookoła parku w Dzielnicy Muzeów i przy muzeum Van Gogh'a. Parę kilometrów wzdłuż kanałów...istna bajka. A już najlepiej było w eleganckiej części ze sklepami światowych marek, gdzie każda witryna przypomina ekspozycję w galerii. Mimo iz miasto jest bardzo otwarte na rowerzystów, to na biegaczy już nie koniecznie. Po prostu mam wrażenie, że wśród turystów, mieszkańców, milionów rowerzystów, komunikacji i samochodów brakuje przestrzeni dla biegaczy. Pewnie dlatego nie widziałam wielu biegaczy na ulicach. Raczej wyglądało to tak, że szli do parku i dopiero tam zaczynali trening. No, ale to taki drobny niuansik. Miasto piękne, także kilometry same leciały. Plusem jest, to że buty biegowe sa coraz ładniejsze i już nie juest totalnym modowym obciachem chodzenie w nich w cywilu, także spokojnie na taki weekendowy wyjazd zmieścimy się w bagażu podręcznym.Do mojego nawet jedna sukienka się zmieściła :) Amsterdam do miast tanich nie należy. Bilety lotnicze kosztowały nas po 400 złotych od osoby, bilet na pociąg z lotniska do centrum to ok 5 euro, no i nocleg. Jest duża baza hosteli, więc pewnie da się coś taniego i fajnego upolować. My rezerwowaliśmy hotel przez booking.com i tym razem zaliczyliśmy wtopę. Miało być przytulnie, nowocześnie i wygodnie. Niestety tylko lokalizacja była ok, a reszta do bani. 175 euro za dwie noce w miejscu ( trudno nazwać hotelem) o standardzie hotelu robotniczego we Włocławku. Na szczęście spędziliśmy tam mało czasu. bilety wstępu do muzeum, to koszt ok 17 euro ( warto kupować bilety w agencjach turystycznych, które są co kilka kroków w całym Amsterdamie. Cena ta sama, ale nie będziemy musieli stać w długich kolejkach przed muzeum. a np przed muzeum Van Gogh'a kolejki sa dwie. Jedna do kasy ( ok 1h czekania) i druga do wejścia ( ok 30 minut czekania w naszym przypadku) )
Kolejne kierunki na naszej liście "run&travel" to Hiszpania i Portugalia. Jeśli chodzi o zagraniczne starty, to ja w roli kibica będę w Berlinie. Moje plany startowe jeszcze nie są doprecyzowane ;)