czwartek, 18 lipca 2013

Bieganie? Nie, dziękuję!





Jeszcze 3 miesiące temu na każdą propozycję dotyczącą biegania odpowiadałam, że wszystko, tylko nie bieganie. Od lat uwielbiam taniec, zajęcia fitness, zumbe, rower, rolki, spacery....Bieganie było na mojej czarnej liście ze względu na dwie rzeczy po pierwsze mimo dobrej kondycji bardzo szybko się męczyłam i po 5 minutach miałam wrażenie, że zaraz zacznę wymiotować ogniem i krwią, po drugie brakowało mi motywacji i zapału. Dużo łatwiej było pójść do klubu fitness na umówioną godzinę i ćwiczyć z trenerem w grupie niż samemu wyjść pobiegać.

Az tu nagle przez miesiąc nie miałam karty Benefit i nie mogąc sobie pozwolić na wszystkie dotychczasowe zajęcia ( groziłoby bankructwem)  za namową mojego narzeczonego pierwszy raz wyszłam pobiegać.




Pierwszy trening.

Niestety nie było lekko po przebiegnięciu kilometra nie miałam już siły, ale przypomniała mi się fajna rada, by na początku naprzemiennie biec przez 5 minut i minutę maszerować. Taką serie powtórzyłam trzy razy i byłam totalnie zmęczona, więc poszliśmy na spacer, wróciliśmy truchcikiem. Jeszcze bez satysfakcji i z lekkim niedosytem ( jak ja królowa fitnessu, zawsze stojąca w pierwszym rzędzie mogę tak nędznie biegać?!!!!!) , ale za to z połkniętym haczykiem wróciłam do domu. Potem zaczęły się kolejne, lekko chaotyczne biegi polegające na tym, że biegnę ile sił potem chwilę maszeruję i tak pokonuję najpierw 3 km, po kilku dniach 5 km. Były lepsze i gorsze dni, kiedyś nawet mój narzeczony wskazał mi biegająca starszą kobietę w wieku co najmniej naszych pań i zniecierpliwiony powiedział" biegnij, zobacz nawet ona ma więcej siły niż ty!". Podziałało jak płachta na byka. Zawzięłam się!
Motywacją stał się bieg She Runs the Night i dystans 5 km. Niby już byłam w stanie pokonać taki odcinek, ale nie tzw longiem. Zawzięłam się, zgłosiłam do biegu i kilkukrotnie przebiegłam dystans docierając na metę z płucami w gardle i sercem na dłoni. RAZ KOZIE ŚMIERĆ! Gotowa do boju obudziłam się w dniu biegu i .....bieg odwołano.




Pierwszy bieg!

Czekając na nową datę noclegu biegu kobiet, organizowanego przez nike'a  przypadkowo usłyszałam o biegu Samsung Irena Women's Run. 5 km, tylko kobiety, niedzielne południe i przyjemna trasa zaczynająca się na warszawskiej Agrykoli. Pomyślałam "Czemu nie?", chciałam się sprawdzić. Lista zapisów była już zamknięta a bieg była za 2 dni, a ja od tygodnie nie biegałam bo właśnie kończyłam nosić kołnierz ortopedyczny po stłuczce samochodowej. No ale chęć sprawdzenia swoich sił, umiejętności i stanięcia na starcie w specjalnej koszulce była silniejsza od wszystkiego. Wbrew radom wszystkich znanych mi osób, które mówiły "Kari 2 dni po zdjęciu kołnierza możesz iść na spacer, a nie bieg " postanowiłam, że musze to zrobić.

Przed biegiem czytałam dziesiątki rad  jak się przygotować do biegu, co zjeść na śniadanie, jak się rozgrzać, co jest niezbędne itd.

W dniu biegu z panika odkryłam, że nie mam kieszeni w spodenkach, ani saszetki, ani właściwie niczego w co mogłabym włożyć pieniądze i kluczyk do auta, nie mówiąc już o wodzie... A czas zaczął tak szybko uciekać, że ni było mowy o wizycie w sklepie. Ostatecznie 10 minut przed rozgrzewką dojechałam na miejsce. Z przywiązanym do sznureczka od spodenek kluczem do samochodu poszłam pod scenę, trochę stremowana tym, że wszędzie były grupy znajomych, rodzin, koleżanek, a ja byłam zupełnie sama! Gdy tylko rozpoczęła się rozgrzewka przy energetycznej muzyce poczułam napływająca falę energii, radości i pewności siebie.



Potem przemaszerowałam na start i postanowiłam obrać strategię im bliżej tym linii startu tym bliżej do mety :) Pierwszy kilometr, to czysta przyjemność w parku w Łazienkach. W głowie lekka panika, bo z  jednej strony fajnie, a z drugiej "Hmmmm teraz jest ok, ale czy będę miała siłę na kolejne 4km? No i dlaczego do cholery tak wiele osób mnie wyprzedza?!" .Potem był odcinek neutralny po ul. Gagarina no i prawdziwy hardcore czyli podbieganie pod Ujazdowskie. Słońce w pełni i 30 stopni nie pomagały, zaliczyłam dwa krytyczne momenty kiedy musiałam przez chwilę pomaszerować ale po minięciu 4km zaczęłam walczyć o wynik. Dobiegając do mety widziałam 29 minut i już wiedziałam, że nie tylko mi się udało dobiec, ale nawet w całkiem fajnym czasie jak na pierwszy raz :)





2 komentarze: